Łomża i Ostrów Mazowiecka – miasta bez pociągów + Dyktando nad Dolinką w Warszawie

Powiększ obraz

W dniach 2 – 5 kwietnia 2024 nocowałem w Łomży, a jeden dzień przeznaczyłem też na wypad do Ostrowi Mazowieckiej. Te dwie miejscowości, choć ciekawe turystycznie, łączy jedna przykra sprawa: żadna z nich podczas mojej wizyty i długo wcześniej nie miała pasażerskich połączeń kolejowych mimo istnienia torów.

W związku z tym z Kalisza do Warszawy pojechałem tym razem Polregio, bo z IC Dąbrowska miałbym mało czasu na przesiadkę. Na Warszawie Zachodniej przeszedłem na dworzec autobusowy, skąd Żak Express zawiózł mnie do Łomży. Dobrze, że miałem bilet internetowy, bo tuż po Wielkanocy był komplet i kierowca nie prowadził sprzedaży. Czyli jednak kolej jest tam potrzebna. Autobusy są luksusowe, ale nie zaspokajają potrzeb w 100%.

To druga wizyta w woj. podlaskim – w roku 2017 byłem m.in. w Białymstoku, Bielsku Podlaskim i Hajnówce. Z Łomży i Ostrowi przywiozłem bilety autobusowe do kasowania – sukces, że tej wielkości miasta jeszcze je mają!

Podczas tej części podróży pogoda nie była zbyt łaskawa. Dużo lepiej było później.

5 kwietnia to przenosiny do Warszawy, gdzie od razu zrobiło się cieplej. Dzień później stanąłem do rywalizacji w Dyktandzie nad Dolinką. Po zwycięstwie w Kaliszu postanowiłem spróbować na wyjeździe, wiedząc, że będzie trudniej z uwagi na możliwość występowania regionalnych nazw (akurat takich nie było). Miałem założenie, że choć nie jadę jako skazany na porażkę, to w razie niepowodzenia przecież nie rzucę się do Wisły. Tym razem parę niepotrzebnych błędów sprawiło, że wróciłem bez nagrody, ale wiem, że to się da napisać lepiej. W Kaliszu też nie od razu wygrałem, trzeba więc wyciągnąć wnioski, co jest do poprawy. Ja tu jeszcze wrócę, jeśli będą kolejne edycje.

Celowo wybrałem warszawskie dyktando, a nie np. krakowskie czy katowickie, ponieważ w nim rzadkością są słowa o obcej pisowni – nie licząc nazw geograficznych. Jak dyktando z polskiego, to z polskiego. Nie wykluczam, że kiedyś może spróbuję też sił na trudniejszych imprezach, ale to wymagałoby znacznego dokształcenia się. Mam taką strategię: najpierw tego typu dyktanda, a jak będą sukcesy, to zobaczę, co dalej.

Załączam w galerii kilka nowych w mojej kolekcji warszawskich biletów. Narodowe Muzeum Techniki, które zrobiło największe wrażenie, nie dawało pamiątkowych wejściówek. Celowo zaś wziąłem na warsztat Muzeum Powstania Warszawskiego dopiero teraz, aby najpierw poznać stolicę jako miasto nie przez pryzmat romantycznego zrywu. Powstanie to też część historii, ale uważam, że taka kolejność była dla mnie lepsza.

Nieprzypadkowo też wracałem z Warszawy Głównej, bowiem ta stacja leży najbliżej muzeum. Główna to ona na razie jest tylko z nazwy, bo nie ma tam ani węzła (to stacja czołowa), ani kas i poczekalni.