Dębica

(woj. podkarpackie, pow. dębicki)

Dębica - herb

Pomimo że przejechałem komunikacją kawał kraju, nadal są województwa, do których nie dotarłem. Do tej listy nie należy już podkarpackie, ale Dębica jest dla mnie dopiero pierwszą zwiedzoną miejscowością w tym regionie. Wykorzystałem fakt, że miałem noclegi w Tarnowie. 10 lipca 2019 zrobiłem kilkugodzinny wypad kolejowy.

Dębica co prawda nie może równać się z Tarnowem pod względem liczby atrakcji, ale parę miejsc wartych polecenia jest, skoro zdecydowałem się zamieścić relację.

Przewoźnikiem obsługującym autobusowe linie miejskie i podmiejskie jest Miejska Komunikacja Samochodowa. Mogę się pochwalić, że zdobyłem okolicznościowe bilety nawiązujące do 100. rocznicy odzyskania niepodległości – zapewne wprowadzone do obiegu rok wcześniej. Niestety poza tym nie da się zbyt wiele dobrego napisać o dębickiej sieci autobusowej, która sprawiałą wrażenie dziurawej pajęczyny. Mało linii, kursowanie poza głównymi szlakami rzadkie. Kiedyś były też trolejbusy, ale po dwóch latach zaniechano ich eksploatacji (1990).

Dworce: kolejowy i autobusowy są obok siebie. Na placu Sybiraków widzimy słup informujący o odległościach do wybranych miejsc. Nie wiem, czy ma on jakąś nazwę.

Na początek udałem się do zespołu dworskiego na Wolicy (pod moim Kaliszem też jest Wolica, ale to zbieżność nazw). Szczęśliwie trafiłem na autobus nr 12 (rozkład znałem z Internetu), lecz poziom skomunikowania tej części miasta był po prostu mierny. Jak dodam, że sporadycznie kursująca linia kończyła działanie przed godz. 16-tą, to chyba nawet dębiczanie, zamiast obrażać się na mnie za to określenie, powinni poprzeć mój postulat zwiększenia udziału transportu zbiorowego. (Aktualizacja 2022: co prawda przy drugiej wizycie na Podkarpaciu nie zdążyłem odwiedzić Dębicy, ale ze strony www wynikało, że komunikacja w tym rejonie poprawiła się.)

Z autobusu wysiadłem na końcowym przystanku. Zanim poszedłem do dworu, udałem się ulicą 23 Sierpnia na skraj lasu Wolica. Wszedłem kawałek, aby odnaleźć miejsce pamięci – pomnik ofiar z 1942 r. Są też ścieżki spacerowe, ale na to trzeba by więcej czasu.

Teraz w drugą stronę – krótka wędrówka do dworu. Nie jest to duży obszar, ale warto wejść na teren parku.

Następnym celem jest odległy o trzy przystanki kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa przy Orlej. Nie jest daleko, ale postanowiłem zaczekać na „dwunastkę”, aby skasować kolejny bilet (będzie się czym wymieniać z kolekcjonerami).

Po sfotografowaniu udałem się pieszo na ul. Starzyńskiego, gdzie według planu miasta miał być jeszcze jeden zespół dworski – Latoszyn. Owszem, ponoć jest – według źródeł internetowych to już ruina, ale napis na bramie informował, że to teren firmy, zatem nie próbowałem wejść tam (później doczytałem, że ponoć można jakoś obejść na około).

Szczęśliwie złapałem „jedynkę” i nie tylko skasowałem ostatni z trzech zakupionych biletów, ale i podjechałem bliżej centrum. Wysiadamy więc na Krakowskiej przy Parku im. Włodzimierza Skarbka-Borowskiego. Jeśli mamy ochotę (ja miałem), wchodzimy do niego.

Po wyjściu posuwamy się dalej Krakowską. Ciekawe obiekty to kościoły pw. Ducha Świętego i Matki Bożej Anielskiej w okolicach skrzyżowania z Chopina, a kawałek dalej – kaplica bł. Edmunda Bojanowskiego. Przed Ogrodową rzuca się w oczy Synagoga Nowomiejska.

Docieramy do Rynku. Nie jest to wprawdzie starówka w stylu Tarnowa czy Lublina, ale można tu odpocząć oraz dobrze zjeść. Widzimy także dwa pomniki: „W hołdzie bohaterom walk o niepodległość Polski” oraz (zgodny z ogólnopolską modą) Żołnierzy Wyklętych. Może tylko za dużo na nim samochodów.

Kontynuujemy spacer w kierunku północno-wschodnim. Przy skrzyżowaniu Rzeszowskiej i Kościuszki, na skwerze im. Rodziny Mikołajkowów mamy miejsce upamiętniające katastrofę smoleńską, w tym popiersie Lecha Kaczyńskiego. Zatrzymam się na chwilę przy samej nazwie skweru. Na moim planie miasta jest skwer Mikołajków, ale to błędna forma. Jak podają inne źródła, chodzi o małżeństwo Leokadii Mikołajków i Aleksandra Mikołajkowa (mianownik: Mikołajków), zatem musi to być skwer im. Rodziny Mikołajkowów. Z drugiej strony zawsze dziwiło mnie, że nazwisko może kończyć się na -ów zamiast -ow, -owski czy -owicz. „Mikołajków” brzmi w moich uszach jak nazwa jakiejś miejscowości (Kraków, Rzeszów), a nie nazwisko człowieka. Ale to już inna sprawa.

Po dylematach językowych, jakie dostarczyło to miejsce, oglądamy kolejne obiekty. Wzrok przykuwa mural na filii biblioteki. Dalej napotkany pomnik informuje, że doszliśmy na plac Kazimierza Wielkiego. Jeszcze kawałek i skręcamy w lewo w Cmentarną do kościoła pw. św. Jadwigi u zbiegu z ul. ks. Popiełuszki.

Udajemy się ulicą Kościuszki na północ. Pierwsze miejsce za wspomnianym skwerem „językowym” to pl. Solidarności z pomnikiem Jana Pawła II. Już za torami ujrzymy Urząd Miejski – całkiem ładny budynek, a przed nim pomnik przedstawiający Kazimierza Wielkiego i Świętosława Gryfitę.

Skręcamy następnie w prawo, w ul. Ratuszową. Tam miała być główna atrakcja. Gdy wydawało się, że po przezwyciężeniu kłopotów komunikacyjnych na obrzeżach, pozostanie jednak dobre wrażenie z wycieczki, stało się coś, co przytrafia mi się rzadko, ale jednak zdarza się. Otóż Muzeum Regionalne ozdobiło swoją bramę kartką informującą o zamknięciu tego dnia swej siedziby z przyczyn technicznych. Pół biedy, gdy o braku możliwości zwiedzania dowiaduję się wcześniej ze strony internetowej, przed wyjazdem z domu (w podróży nie używam Internetu), ale przejechać pół kraju, żeby coś takiego zobaczyć? Pięknie. Kiedy ja tu teraz wrócę? Rozumiem, że przyczyny techniczne mogą się zdarzać. Już po powrocie do Kalisza (ale jeszcze pod koniec urlopu) okazało się, że jedna z filii mojej instytucji (biblioteki) została zamknięta z powodu zniszczeń spowodowanych próbą wysadzenia bankomatu przed wejściem. Mam nadzieję, że owe przyczyny techniczne w Dębicy nie były aż tak drastyczne jak zdjęcia zdewastowanej kaliskiej książnicy.

Przy ul. Akademickiej jest jeszcze Galeria Sztuki Miejskiego Ośrodka Kultury, ale tu z kolei kartka informowała o zmianie ekspozycji.

Dodam jeszcze, że za Galerią znajduje się Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna.

Z gorszym humorem postanowiłem dokończyć zwiedzanie. Udałem się aż do granicy miasta, którą stanowi rzeka Wisłoka (nie mylić z Wisłokiem!; Wisłoka do dopływ Wisły, a Wisłok Sanu). Zawsze interesowały mnie rzeki, nie inaczej było i tym razem, dlatego specjalnie poszedłem tam. Przynajmniej rzeka mnie nie zawiodła. Gdyby już ona wyschła, to co ja bym napisał w relacji z wycieczki?

Ostatni etap spaceru wiedzie ul. 3 Maja obok kościoła pw. Krzyża Świętego i Matki Bożej Bolesnej oraz Szkolną. Udało mi się akurat trafić na pociąg do Tarnowa (było ich wiele).

Pierwszy pobyt na Podkarpaciu średnio udany. Oby następnym było lepiej, bo mam nadzieję, że mimo wszystko jeszcze tu przyjadę.

Czas zwiedzania: mój pobyt trwał ok. 6 godzin, w przypadku czynnego muzeum byłby trochę dłuższy. Można coś doliczyć na spacer po Lesie Wolica.