Wakacje bez samochodu

Data utworzenia: luty 2016, poprawki w lipcu

Od razu wyjaśnię, skąd się wziął tytuł artykułu. Czytelnicy, którzy zapoznali się z wcześniejszymi publikacjami na niniejszej witrynie, być może natknęli się na moją wystawę „Wakacje bez samochodu” z 2011 roku. Skojarzenie jest trafne, ale chodzi o coś jeszcze. Artykuł o identycznym tytule znalazłem w 2014 roku w dwutygodniku diecezji kaliskiej „Opiekun” (pełna treść pod linkiem). Nie wiem, czy Autorka – Anika Djoniziak – słyszała o mojej wcześniejszej ekspozycji, czy też to zwyczajna zbieżność tytułów. Tak czy inaczej – artykuł i wystawa poruszają podobną problematykę, lecz przedstawiają ją z punktu widzenia różnych osób. Chciałbym więc na spokojnie (po upływie czasu) przeanalizować wybrane fragmenty publikacji.

Tekst zaczyna się obiecująco – turystyczno-muzycznie:

Niektórzy mówią, że piosenka „Wsiąść do pociągu byle jakiego” w naszym kraju nabiera nowego znaczenia, bo u nas każdy pociąg byle jaki. I jak tu się obejść bez auta?
Szczególnie w wakacje, kiedy często chcemy dojechać do małych miejscowości na zasłużony urlop. Jednak, żeby się od czegoś uwolnić, najpierw trzeba się od tego uzależnić. Znam kilka osób, które przeżyły sporą część swojego życia nie posiadając ani prawa jazdy, ani samochodu i są z tym bardzo szczęśliwe. Podziwiam je, choć przyznam szczerze, że nie do końca rozumiem.

W swoich publikacjach również nieraz nie ukrywam, że mam problemy z dojazdem do niektórych miejsc, zatem zgadzam się z Autorką. Chciałbym rozwinąć natomiast ostatnie zdanie. Pewnie więcej osób nie rozumie, jak można żyć bez samochodu, zatem postaram się im to wytłumaczyć.

Obecnie auto nie jest aż tak luksusowym dobrem, aby przeciętny człowiek o niewygórowanych zarobkach nie mógł sobie sprawić choćby używany, ale działający pojazd. Sztuką jest go później utrzymać – może się okazać, że trzeba będzie w niego sporo zainwestować. Każda awaria czy zużycie części to kolejne koszty. Gdybym bardzo chciał, to byle jakie auto też mógłbym mieć, ale jak sobie pomyślę, że wydam pieniądze, które potrzebne mi są na pilniejsze sprawy, ile czasu stracę przez naprawy, ilu książek nie przeczytam, bo spędzę czas za kierownicą, to dopóki da się żyć bez własnego pojazdu nie mam pokusy jego zakupu. Wolę zapłacić przewoźnikowi i mieć spokój.

Następnie Autorka przedstawia w skrócie historię samochodu oraz omawia swoje początki za kierownicą.

Szczegółowo opisuje kiedy z jej punktu widzenia korzystanie z auta jest niezbędne:

Dotarcie do ciekawych zabytków, zakątków przyrodniczych, do przyjaciół w weekendy, do lekarza specjalisty przyjmującego w innym mieście na osiedlu dla osoby bez auta bywa często wręcz niemożliwe, szczególnie przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych, dlatego osobiście uważam, że posiadanie prawa jazdy i samochodu jest niezbędne. Tym bardziej, że coraz więcej połączeń autobusowych i kolejowych znika z rozkładów (…)

Nie unika tematu rozleniwiania się kierowców przez auto, zatem artykuł nie jest bezkrytyczny wobec motoryzacji:

Posiadanie samochodu daje nieograniczoną wolność co do czasu i miejsca przemieszczania się, a to niesie za sobą ryzyko polubienia takiej wygody nawet na małych dystansach miejskich, gdzie czas nie jest żadnym wytłumaczeniem, bo stojąc samochodem w korkach i na światłach marnujemy więcej cennych minut, niż podczas pokonania tej odległości pieszo lub rowerem. Szczególnie w przypadku osób mających siedzącą pracę na skutki takiego rozleniwienia nie trzeba długo czekać, zwłaszcza jeśli ktoś nie uprawia żadnego sportu: bóle kolan, kręgosłupa, puchnące nogi, sztywny kark i często zwiększająca się waga.
(…) Kiedy wybieramy się do znajomych warto skontaktować się z ich innymi gośćmi, by dojechać jednym samochodem (czasami dochodzi do paradoksalnych sytuacji, kiedy przed domem stoi siedem samochodów, a wewnątrz siedzi osiem osób), albo latem wybrać się rowerem.

Co do powyższego fragmentu można mieć pewne wątpliwości. Oczywiście, że przeznaczenie samochodu tylko dla kierowcy to marnotrawstwo, ale jest też druga strona medalu. Podam przykład: na uroczystość rodzinną kilkadziesiąt kilometrów od miejsca zamieszkania – z braku dojazdu komunikacją – zabrałem się czyimś samochodem. Do czasu wszystko było ładne. No właśnie, do czasu… W końcu przyszedł moment, że chciałbym wrócić do domu. Tylko jak? Autobus dopiero wieczorem, a współpasażerowie chcą jeszcze biesiadować. Słyszę: „za pół godziny”. Mija pół godziny – siedzą. Drugie pół – siedzą. Trzecie – siedzą! Jeśli ja ustąpię, wówczas będę bezczynnie siedział i męczył się jeszcze parę godzin, jeśli oni – zepsuję im imprezę. Na szczęście udało się wrócić innym pojazdem, gdyż jedna z uczestniczek biesiady także miała już ochotę jechać.

Jak widać, z tą samochodową wolnością różnie bywa. Problemu nie byłoby, gdyby komunikacja publiczna kursowała regularnie. Wówczas wiedziałbym, czym dysponuję i mógłbym sobie wrócić wybranym kursem nie zawracając nikomu głowy.

Dalej Autorka wyraża także gotowość do korzystania z komunikacji publicznej w przypadku odpowiedniej jakości usług, ale nie ukrywa, że czasem nie spełniają one jej oczekiwań:

Nie zgodzę się natomiast, do pewnego stopnia, na wakacje bez samochodu z przyczyn już tutaj wspomnianych (coraz gorszy dojazd komunikacją ogólnopolską i miejską oraz zbyt wysokie jej ceny). Co nie znaczy, że pochwalam nierozstawanie się z autem przez cały czas urlopu, bo kiedy już dojedziemy do jakiejś mazurskiej, bieszczadzkiej, czy roztoczańskiej wsi, do której bez auta dojechać można tylko autostopem warto zapomnieć o samochodzie. Wynająć kajak, łódkę, dorożkę, rower, lekcje jazdy konnej lub po prostu na własnych nogach oglądać okolicę, nigdzie przecież spieszyć się nie trzeba, a i z takiej perspektywy wszystko o wiele lepiej wygląda. Do tego nie trzeba dopłacać przy każdym zabytku i atrakcji za parking, co przyniesie same korzyści dla zdrowia i portfela. Jeśli jednak ktoś na urlop wybiera się do dużego miasta (Kraków, Warszawa, Gdańsk) lub do takiego, do którego są bardzo dobre połączenia PKP lub PKS (choćby Zakopane), a jedzie sam lub maksymalnie we dwoje naprawdę dla własnej wygody lepiej wybrać się na wakacje bez samochodu (ruch na drogach w letnich miesiącach jest przerażający).

Artykuł podchodzi więc do sprawy bardzo kompleksowo, pod zdecydowaną większością tekstu również mógłbym się podpisać. Niestety po chwili Autorka popełnia – moim zdaniem – błąd matematyczny:

Sytuacja zmienia się, jeśli rodzina jest duża i liczy się z każdym groszem – wtedy samochód będzie niezbędny (podróż pociągiem, czy autobusem z Kalisza do Zakopanego i z powrotem dla czterech osób dorosłych to wydatek rzędu niemal 600 zł, dla rodziców z dwójką dzieci – ponad 400 zł, nawet biorąc pod uwagę bilet rodzinny, natomiast samochodem nie więcej niż 300 zł, tak, tak w obie strony). Także wakacyjne bilety na pociąg, do 30 proc. tańsze, sprawdzają się, ale w przypadku pojedynczych osób.

300 zł na trasie Kalisz – Zakopane – Kalisz wydaje mi się kwotą raczej zaniżoną. Na paliwo przy ówczesnych cenach by wystarczyło, może jeszcze na parkingi i chyba na nic więcej. Pani Redaktor pominęła fakt, że wydatki związane z podróżą samochodem zaczynają się na długo przed urlopem – temu zagadnieniu poświęciłem oddzielny artykuł, do którego odsyłam, aby nie powtarzać się. Nie posądzam jej, że zapomniała zapłacić OC, kupić zapasowe opony czy zaprowadzić auto do przeglądu – z sobie znanych powodów nie uwzględniła tych kosztów.

Artykuł kończy się podsumowaniem:

Nie będę zatem nikogo namawiać na wyjazd na wakacje bez samochodu, jednak gorąco zachęcam do zostawienia auta na cały czas urlopu po dotarciu na miejsce. Warto też rozejrzeć się za wyjazdami zorganizowanymi – oferty wycieczek krajowych i zagranicznych są tańsze niż sądzimy i pozwalają odpocząć od auta. Jestem natomiast przeciwniczką nadużywania samochodu na co dzień, szczególnie jeśli ktoś mieszka w niewielkim mieście, zwłaszcza tym samym, w którym pracuje.

A jak patrzę po kilku latach na swoją wystawę „Wakacje bez samochodu”? Jestem z niej zadowolony. Na wernisażu mogłem zaprezentować swoje tezy, i to podczas Światowego Dnia Turystyki. Myślę sobie: ludzie bez zastanowienia wsiadają w auto i jadą na urlop, a tu facet przychodzi i mówi, że woli pociągiem. Wniosłem więc do turystyki inny sposób myślenia. Internetowy tekst promujący wystawę zacząłem słowami:

Wybierając się w podróż, znaczna część Polaków pyta: „Jedziesz swoim autem, czy zabierasz się z kimś?”. Ja konsekwentnie najpierw sprawdzam rozkłady jazdy i na kolejny urlop postanowiłem wybrać się wyłącznie środkami komunikacji publicznej. Chciałem przekonać się, że są regiony Polski, do których można w ciągu jednego dnia dojechać pociągiem lub autobusem. To nie możliwość zapakowania plecaka do bagażnika i dojechania do celu bez czekania na dworcu, a właśnie peronowa atmosfera i duże pojazdy sprawiają, że czuję się prawdziwym turystą.

Także pobyt nad Zatoką Gdańską – pomimo częstych opadów deszczu – wspominam miło. Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócę. Jak nie pociągiem, to autobusem, choćbym i nawet miał własny samochód.