Rozprawa o nastawieniu Polaków do transportu zbiorowego

Data utworzenia: przełom 2007 i 2008 roku

Tekst niesponsorowany przez żadnego przewoźnika. Pod jego treścią zamieszczone są uaktualnienia.

Jako człowiek chorobliwie dbający o optymalne wykorzystanie czasu, podróżując, nie korzystam z samochodu, lecz z pociągu. Uważam, że czas spędzony w samochodzie jest czasem straconym całkowicie. Nie wzbogaca kierowcy w żaden sposób, męczy, stresuje, dostarcza wrażeń okrutnie banalnych, szablonowych, wciąż identycznych: o, znowu ten szaleniec wyprzedza na trzeciego; o, znowu koleiny; o, znowu ograniczenie bez powodu, pewnie zaraz będzie radar itd. Co innego pociąg. Człowiek może się zająć myślami w szerszym zakresie, a także pożytecznymi czynnościami. Przy zachowaniu podstawowej czujności (…) może czytać – ileż zaległych lektur załatwiam zawsze w pociągu! (…)

Jacek Fedorowicz, „PasTVisko”, Kraków 2007

(…) Niestety jednak wiem, że nawet gdy w dodatku w WARS-ie będą za darmo serwowane pięciodaniowe posiłki, PKP i tak będzie miało u Polaków przechlapane. Bo w Polsce prestiż mają tylko samochody. Żałujcie. Polecam zwłaszcza moment, kiedy pociąg przejeżdża przez strzeżony przejazd kolejowy. Wszystkie jeepy i mercedesy czekają pod szlabanem, kierowcy wysiadają i denerwują się, a ja wtedy otwieram okno i macham jak Piłsudski do ludu. Komu tu brakuje prestiżu?

Steffen Möller, „Polska da się lubić”

Fot.: Łukasz Zandecki,
str. 76 książki „Polska da się lubić”

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jestem pierwszy, który porusza poniższy problem. Miałem okazję zetknąć się z tym zagadnieniem, natomiast postanowiłem je znacznie rozwinąć.

Pierwszy przykład: Gdy Steffen Möller powiedział w programie „Europa da się lubić” w TVP2, iż szpan to dla niego bilet miesięczny, wówczas prowadząca program Monika Richardson stwierdziła, że każdy ma to, na co go stać. Innym razem gdy mówił o jeżdżeniu tramwajem (ale nie w kontekście zachwalania go, rozmowa dotyczyła zupełnie innego tematu) gość specjalny wychwycił to i nie powstrzymał się od komentarza wyrażającego zdziwienie, że Steffen nie ma pojazdu. Najprawdopodobniej nie zrozumieli sensu rozumowania pana Möllera. Nie ma chyba uzasadnienia twierdzenie, że naprawdę nie byłoby go stać na auto. Moim zdaniem człowiek ten po prostu wie, co dobre. Ponieważ doceniam zalety transportu zbiorowego, tak właśnie zrozumiałem sens przekazu gościa z Niemiec. Wielu Polaków nie rozumie, iż autobusem można jeździć dlatego, że się chce (albo wręcz lubi) to robić, a nie z braku innego środka transportu.

Drugi przykład: „Klub Trójki”, Program III Polskiego Radia. Redaktor Dariusz Bugalski prowadził audycję o panujących w społeczeństwie aksjomatach (tezach niewymagających udowodnienia – w tym przypadku nazwałbym je także stereotypami). Oto jeden z nich: Człowiek bez prawa jazdy i samochodu to nieudacznik. (Nie oznacza to oczywiście, że prowadzący utożsamiał się z tym stwierdzeniem.) Komentarz nasuwa się taki, jaki w poprzednim akapicie oznaczyłem tłustym drukiem.

W Polsce panuje jakiś szał na punkcie motoryzacji. Wielu Polaków traktuje transport zbiorowy jako coś gorszego, wręcz jako konieczność dla niezmotoryzowanych. Jeśli ktoś jeździ autobusem do pracy lub pociągiem na urlop, to uchodzi za biedaka. Gdy tylko ktoś mówi że chce jechać tramwajem, zaraz znajdują się mili „podwoziciele” pytający „A może podwieźć?”. Albo odwrotnie – ktoś wybierający się pociągiem szuka alternatywy dla podróży PKP wydzwaniając do znajomych i rodziny z pytaniem, czy czasem ktoś nie jedzie samochodem w tym kierunku (niekoniecznie dla obniżenia kosztów, ale nawet wtedy, gdy jest to podróż służbowa, za którą pracodawca zwraca koszty biletów!). Zupełnie jakby jazda pociągiem miałaby być czymś upokarzającym.

Tak jest chyba nie tylko w Polsce. W drugim odcinku czeskiego serialu „Szpital na peryferiach po 20 latach” ojciec mówi synowi, że pociągami jeżdżą fujary i każe mu jechać do dziewczyny samochodem. A nie ciekawiej byłoby, gdyby wręczył mu rozkład jazdy?

Dlaczego właściwie nie jest odwrotnie? Czy nasza mentalność nie mogłaby zmienić się tak, aby podwoziciel usłyszał „Człowieku, taki kawał drogi samochodem? Przecież pociągiem jest dużo wygodniej i jednak bezpieczniej”. Czemu to podwożenie (a nie pociąg) nie jest ostatecznością gdy już naprawdę nie ma czym jechać?

Istnieją jednak ludzie (zaliczam się do nich), którzy z uprzejmości podwożenia czasami korzystają, ale nie zawsze chcą aby uszczęśliwiać ich na siłę (spotkałem takie osoby). Bywa, że odbierają to wręcz jako ograniczanie ich swobody w poruszaniu się po mieście. Ja w przypadku dalszych wyjazdów nie chcę, aby ktoś pozbawiał mnie przyjemności jazdy jednym z najlepszych wynalazków ludzkości, jakim jest kolej.

Tu muszę wyjaśnić, do czego zmierzam. Nie chodzi bynajmniej o to, aby wprowadzać odgórne zakazy wjazdu samochodami do pewnych stref, lecz aby społeczeństwo samo zrozumiało problem. Z samochodu osobowego korzystajmy, ale mniej, wtedy kiedy ma to sens. Nie namawiam przecież, żeby w ogóle zrezygnować z samochodu, bo byłby to absurd, chodzi tylko o jego racjonalne wykorzystanie. Co innego, jak się jedzie po ciężkie zakupy, a co innego jak się jedzie na wakacje. W pierwszym przypadku auto przyda się jak najbardziej, w drugim wygodniej zaznać przyjemności słuchania stukotu pociągu i nie podsypiać 300 km (lub więcej) za kierownicą. O to właśnie chodzi w tym artykule.

Osobiście posiadam prawo jazdy, na wszelki wypadek postanowiłem je zdobyć, ale w chwili zamieszczenia artykułu nie mam potrzeby korzystania z tego dokumentu. Czy w przyszłości będę mieć auto, zależeć będzie nie tylko od możliwości finansowych, ale od faktycznych potrzeb (nie od panującej mody). Na wakacje i tak będę jeździć transportem zbiorowym. Do pracy też, jeśli jej charakter i rozkłady jazdy będą na to pozwalać.

Coraz więcej osób jeździ do pracy własnym pojazdem, często wożąc powietrze na pozostałych siedzeniach. Gdy praca wymaga samochodu jest to zrozumiałe, ale są tacy co mają zajęcie niewymagające go, świetne połączenia autobusowe, a nawet nie zajrzą do rozkładu. Co innego gdy ktoś jest przedstawicielem handlowym czy geodetą, a co innego gdy jest pracownikiem fabryki, biblioteki czy sekretariatu. W drugim przypadku może dojeżdżać komunikacją. Chyba że naprawdę nie ma dobrego połączenia, to inna sprawa. Osoby niepełnosprawne także wymagają szczególnego potraktowania. Niech każdy sam oceni co jest dla niego najkorzystniejsze porównując różne możliwości poruszania się.

Im większe jest zagęszczenie ludności na danym terenie, tym większy powinien być udział transportu zbiorowego w ogólnej liczbie przewozów. To jest główny wniosek rozważań. Komunikacja będzie odgrywać ograniczoną rolę tylko na terenach słabo zaludnionych.

Była kiedyś reklama telewizyjna, w której pewien człowiek jeździł autobusem, a po wzięciu kredytu zaczął rozkoszować się własnym pojazdem. Czemu więc nie ma kontrreklamy ze strony przewoźników? Jej bohater mógłby mieć wizerunek kierowcy umęczonego staniem w korkach, a następnie po kupieniu biletu miesięcznego odetchnąłby w autobusie czy tramwaju, gdyż mógłby jeździć do woli.

A swoją drogą ciekawe, kto udostępnił autobus do antyreklamy komunikacji miejskiej? To jest przecież działanie na szkodę nie tylko własnej firmy, ale także innych przewoźników. Utrwala ono stereotyp, według którego większy prestiż mają auta osobowe. Można reklamować auta w lepszy sposób. Samochód osobowy i autobus nie powinny konkurować ze sobą, lecz uzupełniać się. Reklama ta powinna więc ograniczyć się do przedstawienia oferty reklamodawcy, a nie wmawiać społeczeństwu, że autobusami jeżdżą tylko ci, których nie stać na własny pojazd.

Widziałem także reklamę salonu samochodowego na autobusach. Niby nic złego, nikt nie wmawiał na niej żeby porzucić autobusy. Ale czy widział ktoś rewanż za uprzejmość przewoźnika w postaci reklamy PKS czy PKP w salonie samochodowym?

Ciekawie wygląda czynnik ekonomiczny. Posiadacz biletu okresowego ma nielimitowaną liczbę przejazdów w granicach wykupionej strefy. Zatem do pracy warto dojeżdżać komunikacją, nawet z przesiadkami, poświęcając trochę więcej czasu. A tymczasem są ludzie, którzy wolą płacić znacznie więcej za utrzymanie pojazdu, niż oszczędzić pieniądze na ważniejsze potrzeby.

Komunikacja staje się środkiem dla uczniów i emerytów. Jednocześnie ludzie narzekają na coraz większe korki nie rozumiejąc, że ile by zbudować dróg, to i tak zabraknie miejsca na te wszystkie pojazdy. Ludzie, zrozumcie że korków nie da się rozładować, jeśli sami ich nie rozładujecie. Nie ma się co łudzić, że poprawa stanu dróg i wybudowanie autostrad rozwiążą problemy polskich kierowców. A im więcej korków, tym mniejsza jest wygoda związana z poruszaniem się samochodem. Ktoś powie, że autobusy spóźniają się. Jak społeczeństwo odkorkuje ulice, to nie będą się tak spóźniały.

Kolejna kwestia to bezpieczeństwo na drogach. Ludzie wiedzą, że w Polsce rocznie ginie kilka tysięcy ludzi, a mimo to do pociągu nie wsiądą. Nawet nie przyjdzie im do głowy, aby na urlop jechać czymś innym niż własnym samochodem. Istnieje zasada „wypadek może spotkać każdego, tylko nie mnie”. Ilu ludzi więcej wróciłoby żywych z wakacji, gdyby podróżowało pociągami! W transporcie zbiorowym ginie mniej ludzi, niż w samochodach osobowych. W zasadzie komunikaty o wypadkach mogłyby brzmieć: „W wypadku na drodze A zginęło X osób. Gdyby jechały pociągiem Y, wówczas żyłyby nadal.”

Nawet Steffen Möller w swojej książce „Polska da się lubić” stwierdza, iż w Polsce prestiż mają tylko samochody, a Polacy powinni żałować, że nie doceniają PKP. Podobnie jak ja twierdzi, że pociąg jest bardzo miłym środkiem transportu. Może więc PKP powinno zatrudnić go do reklamy?

Dodam od siebie, iż dochodzi do tego, że są nastolatkowie, którzy nigdy nie jechali pociągiem, bo rodzice nie zabrali ich w taką podróż!

Wprawdzie podróż PKP pochłania trochę czasu, ale chodzi tu raczej o samo nastawienie ludzi do kolei, a nie tylko o niedociągnięcia związane z podróżowaniem pociągami. Myślę, że wprowadzenie szybkiej kolei zwiększy nieco liczbę osób korzystających z tego środka transportu, ale i tak dużo ludzi nadal będzie stać na przejazdach kolejowych i przepuszczać pociągi (chyba że zamiast przejazdów będą wiadukty), a pan Steffen będzie mógł im dalej machać jak Piłsudski do ludu, jak określił to w swojej książce (jeśli zdąży w ogóle pomachać, bo pociąg przejedzie znacznie szybciej). Według tego niemieckiego aktora nie pomogą nawet darmowe pięciodaniowe posiłki w Warsach, Polacy i tak wybiorą samochód.

Ja natomiast czuję się podobnie jak pan Steffen, np. gdy w dniu Wszystkich Świętych autobus wyprzedza sznur pojazdów przeznaczonym dla niego pasem ruchu (nawiasem mówiąc – autobus to też samochód).

Gdy jechałem do Łodzi na egzamin inżynierski, koledzy dziwili się, że chcę jechać pociągiem. Nie brakowało propozycji podwożenia, ale pozostałem przy swoim i nie żałuję. Każdy myślał, czy zabrać się z kimś czy też jechać swoim pojazdem. Dodam, że był to luty, a wówczas jazda samochodem była jeszcze bardziej niebezpieczna, niż w normalnych warunkach. Jak widać Polaka nic nie odstraszy. Muszę tu pochwalić MPK Łódź, ponieważ częstotliwość kursowania do mojej uczelni w szczycie była bardzo wysoka.

Może więc przeprogramować swoje myślenie na przychylne komunikacji publicznej? Powiedzmy sobie: pociąg, tramwaj i autobus to luksusy! Dzięki nim nie trzeba się martwić o parkingi i paliwo, tylko płaci się i jedzie. Oczywiście aby tak było, rozkłady muszą być na odpowiednim poziomie, aby nie trzeba było przesadnie długo stać na przystankach, czy też aby do przystanku było niezbyt daleko. Jest pewna grupa osób, która nie korzysta ze środków komunikacji, ponieważ rozkłady nie umożliwiają jej dotarcia do pracy lub z powrotem. Są tacy co nie jeżdżą nią bo nie mogą, a są tacy co nie chcą – należy to rozgraniczyć.

Nie może być też mowy o zatłoczonych pojazdach. Szczególnie pociągach, ponieważ daleka podróż trwa dłużej niż dojazd do pracy w mieście, dlatego musi być przyjemna i wygodna. Stanie na korytarzu to żadna przyjemność. Środki transportu w żadnym razie nie mogą pełnić roli puszki do zapakowania maksymalnej ilości osób, gdyż trudno będzie wówczas o pozytywne nastawienie ze strony społeczeństwa.

Niestety obawiam się, że obecnie możliwości polskich torów są bardzo ograniczone i trzeba sporo zainwestować w modernizację i rozbudowę sieci, aby móc zwiększyć np. o 200% ilość przewożonych pasażerów. Ale zwiększyć np. o 50% chyba dałoby się nawet w obecnych warunkach – sądzę tak na podstawie ilości wolnych miejsc siedzących oraz możliwości zwiększania długości pociągów i częstotliwości kursowania. Można więc przekonywać ludzi do podróżowania koleją i jednocześnie robić wszystko, aby jej udział w przewozach systematycznie i znacząco wzrastał. Gdyby w obecnym stanie możliwości przewozowych PKP 80% ludzi udających się na wakacje zdecydowało się na pociągi, to nie wiem, czy tak duża ilość pasażerów nie przerosłaby możliwości przewoźnika. Dochodzi do tego kwestia EURO 2012, większą ilość pasażerów PKP ma więc zagwarantowaną. Stąd potrzeba unowocześniania kolei, aby zachęty do korzystania z jej usług nie były bez pokrycia.

Jednak potrzebna jest też dobra wola ze strony społeczeństwa, które powinno zrozumieć, że są pojazdy, na które warto trochę zaczekać aby na drogach zrobiło się luźniej i bezpieczniej. Wiele osób do wyrazu „pociąg” dopasowuje synonim „złodzieje” nie zdając sobie sprawy, że na drogach jest o wiele niebezpieczniej i znacznie łatwiej o nieszczęście.

Podobnie wygląda problem z transportem towarów. Kierowcy TIR-ów nie zasypialiby za kierownicą, gdyby wozili towar tylko do najbliższej stacji kolejowej.

Wiem, że zagorzali zwolennicy motoryzacji zakrzyczą mnie, iż nie będą czekać na przystanku lub dworcu. Ale zanim oburzycie się, przeczytajcie kilka razy przedstawione argumenty. Może tym artykułem ocalę trochę istnień ludzkich. Proszę o polecanie go innym, niech przeczyta go jak najwięcej ludzi.

Na podstawie fotografii znalezionych w Internecie, które poddałem obróbce komputerowej, stworzyłem mem ośmieszający automanię

 


Co działo się przed napisaniem artykułu?
  • Chodziłem pieszo do szkoły podstawowej i średniej (miałem blisko).
  • Jeździłem autobusem na studia w obrębie Kalisza. Dojazd do czasu był niezły jak na soboty i niedziele. Niestety pod koniec nauki wycofano połowę kursów spod uczelni.
  • Chodziłem pieszo na staż w urzędzie (10 minut).
  • Jeździłem autobusami (z przesiadką) do pracy na stanowisku sekretarza szkoły, czyli niewymagającym samochodu. Dojazd był na ogół dość dobry (zależnie od godziny). Dzięki biletowi miesięcznemu miałem nielimitowaną ilość przejazdów po mieście.
Co działo się od czasu napisania artykułu?
  • Do pracy w bibliotece chodzę pieszo lub jeżdżę autobusem – zależnie od siedziby (jest ich wiele w mieście). Zazwyczaj kupuję bilet okresowy, choć przyznam, że z rozkładami jazdy bywa różnie.

Zarówno przed, jak i po napisaniu artykułu prowadziłem dyskusje dotyczące moich poglądów, ustnie oraz w Internecie. Okazało się, że wiele osób dałoby się przekonać do jazdy pociągami, gdyby te jeździły częściej, szybciej i gdyby nie było w nich złodziei.

Pojawiały się głosy, że są regiony Polski, do których trudno dojechać inaczej niż samochodem. Zgadzam się z tym, dlatego namawiam aby jeździć komunikacją zbiorową chociaż tam gdzie się da nią dojechać. Gdzie indziej niech środkiem lokomocji będzie samochód.

Ale były też osoby, dla których jazda pociągiem jest czymś wręcz nie do pomyślenia, skoro mają samochody. Przypomnę tu fragment dotyczący wyjazdu na egzamin inżynierski. Nie udało się nikogo namówić na podróż koleją. Rozkład jazdy pasował idealnie, ale jak widać to nie wystarczyło. Zatem w tym konkretnym przypadku zarzuty wobec PKP o redukowanie połączeń nie są trafne. Firma zapewniła połączenie, natomiast pasażerowie pozostali obojętni na jej usługi. Dlatego widzę potrzebę namawiania do jeżdżenia komunikacją zbiorową (choć nikt mi nie płaci za robienie reklamy przewoźnikom).

Podejście tej drugiej grupy osób wygląda następująco: najpierw dzwoni się do znajomych z pytaniem, kto jedzie samochodem, a dopiero w ostateczności w grę wchodzi pociąg. Moje podejście jest odwrotne: najpierw sprawdzam rozkład jazdy, a dopiero w przypadku braku połączenia szukałbym alternatywnego środka transportu. Co więcej, gdy mówię o urlopie z pociągiem czy autobusem słyszę nieraz „kupiłby pan samochód”, co świadczy o niezrozumieniu sprawy – ludzie myślą, że ja jeżdżę tymi pojazdami z konieczności i stale muszę tłumaczyć, iż korzystam z nich z chęcią. Dodam jeszcze, że po napisaniu artykułu odbyłem kilkugodzinne podróże kolejowe po Polsce i mimo pewnych mankamentów w jakości usług PKP nadal podtrzymuję tezę, że warto korzystać z kolei. Czym innym jest stosunek do PKP jako firmy, a czym innym do pociągu jako pojazdu. Podobnie sprawa wygląda z niektórymi miejskimi przewoźnikami – sam odczułem nieraz poważne niedociągnięcia, ale zamiast bojkotować autobus jako pojazd wolałbym, aby firmy poprawiły jakość usług.

W okresie świątecznym oraz na niektórych liniach w dni robocze istotnie są przeładowane pociągi i jazda nimi nie należy do przyjemności, ale w większości składów, którymi jeździłem wiosną i latem, nie miałem problemów ze znalezieniem miejsca siedzącego. Niekiedy aż żal patrzeć na niewykorzystane przedziały i puste perony mimo przyjazdu długiego składu.

Pociąg obojętnie ile miałby zalet, dla niektórych i tak jest gorszy od auta. Przypomina mi to scenę z jakiegoś filmu: człowiek dobijał się drzwiami, cały dom się rozsypał, a on dalej chciał wyważyć drzwi. Podobnie kierowcy: widzą, że pociąg może przejechać pierwszy przez przejazd, tramwaj lepiej radzi sobie z korkami, w niektórych miastach autobusy mają specjalne pasy ruchu, a oni i tak muszą jechać (a w zasadzie stać w korku) swoim pojazdem.

Ale jest coś, czego w pociągach bardziej obawiam się, niż złodziei. Chodzi o ręczne drzwi (!), które kiedyś mi się zacięły (na klapie nie stałem, a otwierać umiem, od tamtej pory nieraz to robiłem), na szczęście wysiadłem innymi. Dlatego najbardziej lubię wagony z automatycznie otwieranymi drzwiami i mam nadzieję, że takich będzie coraz więcej. Uważam, że to też poprawiłoby komfort, wszak niejedna osoba ma ciężki bagaż.

Słyszałem o przypadku, w którym jakieś dziecko płakało z tego powodu, że musi jechać autobusem, a nie samochodem osobowym. Zaczęło już na przystanku i płakało całą drogę. Czyżby autobusofobia i pociągofobia były chorobami wrodzonymi?

Pojawiały się też słuszne głosy, że np. w południe jest autobus do pracy, a wieczorem nie ma czym wrócić i stąd nieraz trzeba korzystać z samochodu w dwie strony. Tu się zupełnie zgadzam, to wina przewoźników. Ale gdy słyszę, że komuś się nie chce stać na przystanku, bo po pracy spieszy się na kolację, to mi ręce opadają. Czy tempo naszego życia nie jest zbyt szalone, albo też czy nie robimy się zbyt wygodni, skoro kłopot sprawia czekanie 10 min. na przystanku? Ja też po pracy chcę coś zjeść, ale podróż autobusem do domu jest dla mnie odpoczynkiem i relaksem.

Rozumiem, że nie każdy ma autobus do pracy, ale – jak zauważył pewien internauta – gdyby ci co go mają zluzowali drogi, byłoby lepiej. A tak wszyscy stoją w korkach: i autobusy, i samochody osobowe. Wyobraźmy sobie, że 100% ludzi będzie jeździć samochodem do pracy – aż strach pomyśleć!

Niektórych może zdziwić, czemu tak czepiam się w artykule tzw. podwożenia. Oczywiście nie twierdzę bynajmniej, że należy unikać podwożenia zawsze, chcę być dobrze zrozumiany: Otóż należy tu wyodrębnić dwa rodzaje sytuacji: 1. Jeśli ktoś podwozi obładowanego bagażem krewnego na dworzec, wówczas wynika to z uprzejmości. Czasem autobus jeździ zbyt rzadko, aby na niego czekać, wtedy też można mówić o uprzejmości podwożenia. Nie sposób tu wymienić wszystkich możliwych sytuacji. 2. Niekiedy można jednak odnieść wrażenie, że „podwoziciel” wysuwa bezpodstawny wniosek, iż jazda autobusem będzie dla rozmówcy przykrością i koniecznie trzeba mu zaproponować alternatywę. Za tym kryje się coś innego niż uprzejmość. Chodzi tu o sytuacje, w których słychać nachalne: „Co, jedziesz autobusem? Daj spokój, podwiozę!”, albo coś w tym stylu. Czasem musimy się tłumaczyć, że chcemy załatwić różne sprawy i wygodniej będzie nam poruszać się po swojemu. Podwoziciel wprawdzie daje nam spokój, ale nie może pojąć, jak można nie chcieć być wożonym. Jednak mamy już wolność poruszania się i możemy zabrać się do wykonania własnej trasy.

Właśnie to drugie zjawisko było przedmiotem moich „badań” nad zachowaniem ludzi. Słowo „badania” napisałem w cudzysłowie, ponieważ były one amatorskie, nie jestem ani socjologiem, ani psychologiem. Po prostu temat interesuje mnie.

W książce Jacka Fedorowicza „W zasadzie ciąg dalszy” przeczytałem ciekawostkę. Zdaniem autora jazda samochodem na urlop trwa tak naprawdę o wiele dłużej, niż pociągiem. Najpierw trzeba stracić mnóstwo czasu na warsztaty i myjnie. Tracimy trzy dni na to wszystko po to, aby móc trzy godziny krócej jechać na urlop.

Być może niektórzy zauważyli, że ani razu nie pisałem o transporcie zbiorowym lotniczym. Zrobiłem to celowo. Po prostu uważam go za niebezpieczny wbrew statystykom (katastrofy są rzadko, ale jak do niej dojdzie, to trudno ujść z życiem), a ponadto nieekologiczny. Nie czuję żadnej potrzeby przełamania oporu przed lataniem. Człowiek nie jest przystosowany do latania o czym świadczy fakt, że bez maszyn umie poruszać się po lądzie i wodzie, ale nie w powietrzu.

Jeśli kogoś dziwi, że na górze artykułu czasem pojawiają się reklamy m.in. samochodów, to wyjaśniam, że nie mam na to żadnego wpływu – jest to darmowa strona. Zresztą – jak pisałem – samo ich reklamowanie nie jest niczym złym, o ile treść nie godzi w dobro komunikacji publicznej.

Aktualizacja 15.04.2017: od pewnego czasu przez Kalisz jeżdżą nowoczesne składy Pesa Dart oraz tzw. Tygrysy. Widzę, że frekwencja w pociągach wzrosła, zatem muszę uściślić pewną tezę zawartą w artykule. Unowocześnienie komunikacji może się więc przyczynić do przyciągnięcia nowych pasażerów, choć jest pewna grupa, która nadal pozostaje obojętna na usługi transportowe bez względu na ich jakość.