Koniec serialu „Nowy rower dla Marcina”

Powiększ obraz

Najczęściej piszę o komunikacji publicznej, ale nieraz pojawia się temat roweru. Czy w czasach, w których w sklepach rowerowych aż trudno się poruszać z powodu bogactwa asortymentu, klient może mieć problem z zakupem? Tak!

Jestem rowerzystą od dzieciństwa. Rower służy mi na mniejszą skalę niż komunikacja publiczna – jeżdżę po Kaliszu, powiatach kaliskim, ostrowskim i pleszewskim.

Jeżdżę przez kilka miesięcy w roku. Często jakaś pętla dla wyrobienia kondycji, dla przyjemności. Nieraz łączę przejażdżki z załatwianiem spraw – wracając podjeżdżam pod sklep czy kino. Gdy wieczornego autobusu brak, jadę wyłącznie w tym celu i z powrotem do domu. Zdarza się, że wywożę jednoślad pociągiem i wracam o własnych siłach – mam dwie atrakcje jednego dnia (kolej i sport).

Nie mam więc ani na koncie, ani w najbliższych perspektywach, tak wielkich wypraw jak te, które odbył mój brat Krzysztof (http://www.fototrasa.pl/). Nie czuję się na siłach do tego, to też wiązałoby się z wykorzystaniem niemal całego urlopu bez możliwości odpoczynku po powrocie. Podziwiam długodystansowych rowerzystów za wytrwałość, ale sam się w tym nie widzę – gonienie z jednej miejscowości do drugiej, trzycyfrowe kilometrówki dziennie i niewiele czasu na zwiedzanie to nie moja bajka. Preferuję tempo kilkunastu km/h, które daje dynamikę i atrakcyjność jazdy, ale przesadnie nie męczy. Biorę pod uwagę możliwość wywiezienia roweru koleją do innego województwa i objechania okolic, ewentualnie wypożyczenie go na miejscu – to bardziej atrakcyjne opcje niż po jednym dniu na Pragę, Wiedeń, Bratysławę i Budapeszt (czytałem relacje z tego typu wypraw).

Mimo to uważam, że rower jest mi niezbędny. Usługa roweru miejskiego to nie to samo – chyba nie mój rozmiar, a poza miasto strach jechać – w razie nawet prostej awarii nic się nie zrobi. Na dodatek stacja na moim osiedlu dopiero ma powstać.

Po 21 latach mój poczciwy jednobiegowy Romet Muza, który dzielnie mi towarzyszył, odmówił posłuszeństwa. Dzień po rajdzie Odjazdowy Bibliotekarz (relacja pod linkiem) – co za szczęście, że nie podczas niego! Próby reanimacji dały krótkotrwały efekt, a inwestować w stary sprzęt nie opłacało się. Wcześniej obiecywałem sobie, że z uwagi na widoczne zużycie i przestarzałość techniczną (światła na dynamo) po tym sezonie, z żalem (bo przywiązuję się do rzeczy, które sobie kupuję), ale zmienię go. Awaria wymusiła przyspieszenie decyzji. Po podobnym czasie rozstałem się z ulubionym zegarkiem, teraz przyszła kolej na rower. Tu przechodzę wreszcie do sedna sprawy.

Odwiedziłem najpopularniejsze sklepy rowerowe w Kaliszu. W większości powtarzała się niemal ta sama historia: proste rowery – jedno lub kilkubiegowe – były jak na mój wzrost (195 cm) za małe. Jedyne co sprzedawcy mogli mi zaoferować, to bardziej rozbudowane modele, które po pierwsze – nie odpowiadały moim oczekiwaniom (nie mój styl – wolę prostotę obsługi), po drugie – nie wykorzystałbym możliwości np. 21-biegowego pojazdu, po trzecie – ponieważ nie jestem utalentowanym mechanikiem rowerowym, chciałem, aby było jak najmniej elementów, które mogą się zepsuć. Podsumowując: są w sprzedaży różne bajery, a najprostszą rzecz trudno kupić. Chciałem mieć model roweru zwany miejskim.

W geście desperacji miałem już jechać na giełdę – mimo ostrzeżeń brata, który przekonał się o awaryjności oferowanego tam asortymentu. Ale od czego jest Internet? W sieci ze zdumieniem i szybko znalazłem to, czego chciałem:

Mój rower na Allegro

Wolałbym najpierw zobaczyć i dotknąć towar, przymierzyć. Ale co zrobić? Takie czasy, że wiele rzeczy można kupić tylko przez sieć. W sklepie są modele, które prawdopodobnie najlepiej schodzą, resztę trzeba zamawiać. Tak było z telewizorem, odkurzaczem, w końcu z rowerem.

Pozostaje mieć nadzieję, że śmiesznie tani (być może z powodu zalegania towaru w magazynie – to widocznie nie jest często poszukiwany model) rower marki Indiana posłuży tak długo, jak Romet Muza (jego cena w 1997 roku była zbliżona, a bublem jednak nie okazał się – mając na uwadze czas użytkowania).

Dodam, że Indiana to dopiero czwarty rower w moim niespełna czterdziestoletnim życiu. Marki pierwszego nie pamiętam, później był Romet Jubilat 2, a ostatnio wspomniany Romet Muza.

Aktualizacja czerwiec 2019: Niestety po roku muszę napisać, że rower jest wolniejszy od poprzednika i nie do końca spełnia oczekiwania. Nadaje się, ale tylko na bardzo krótkie trasy. Plusem jest szeroka kierownica – mniejsze mrowienie w palcach.