Gdyby jeszcze kilkanaście dni temu rodzina córki współpracownika usłyszała, że dzieci (oczywiście nie same) przyjadą z Buku do Kalisza pociągiem, brzmiałoby to jak niezły żart. Życie lubi płatać jednak figle. Opowiem niezłą historię.
Rodzina ta mieszka w Buku pod Poznaniem. Nie znam jej osobiście. Wiem jednak, że przed podróżą nie rozważa kwestii środka lokomocji na zasadzie: słuchajcie, czym jedziemy? Samochód (a nawet dwa) jest dla niej pojazdem pierwszego wyboru, a kolej traktuje jako ostateczność, czyli odwrotnie niż ja.
Połowa stycznia. Współpracownik chwali się, że odwiedzą go wnuczki i wypisuje wniosek urlopowy. Coś wspomniał o niekorzystnych warunkach atmosferycznych. Ja rzuciłem: to przyjadą pociągiem. No i przyjechali, bo… zepsuł im się samochód. Spokojnie, nie przyczynił się do tego miłośnik kolei, ale radochę mam nie z awarii, lecz z faktu, iż dzieciaki (których nawet nie znam osobiście) przyjechały pociągiem! Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Z powrotem dziadek odwiózł je niestety samochodem, ale dobre i to, że chociaż zaznały pociągu.