Mimo że nie rozpowszechniałem teorii o celowym wypuszczeniu koronawirusa i nie negowałem jego istnienia, od początku byłem sceptyczny co do skuteczności obostrzeń i lockdownów. Jak się okazało, słusznie. Nie wierzyłem, że jak sobie założę trzeci zamek w drzwiach, to mnie wirusy nie dopadną.
Będą to wspomnienia obywatela niebędącego lekarzem, ale starającego się zachować trzeźwy umysł w latach 2020 – 2023, który nie zrezygnował nawet z planów turystycznych. Chciałbym rozprawić się z wieloma fake newsami i przypomnieć, do jakich absurdów ludzie byli zdolni podczas tego festiwalu siania strachu.
Okazją jest 5. rocznica wprowadzenia niepotrzebnych obostrzeń.
Moje wnioski mogą się nie spodobać, ale ja apeluję o zreformowanie polskiego obrażalstwa i otwarcie się na dyskusję (niejeden polski obyczaj powinno się już dawno zreformować ze względu na jego archaiczność jak na obecne czasy). Czasem trzeba skrytykować, żeby sprowokować do myślenia – to jest moją intencją, a nie obrażanie.
Efekt placebo i naiwność ludzka
Zdaniem naukowców z amerykańskiego Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa oraz Uniwersytetu w Lund w Szwecji lockdown okazał się pyrrusowym zwycięstwem (źródło). Jego wpływ na zachorowalność była znikoma, a koszty ogromne. Niestety wiele osób uwierzyło, że stosując się do często absurdalnych restrykcji takich jak zakaz przemieszczania się czy wchodzenia do lasu, przyczyniają się do walki z pandemią. Dzięki wprowadzeniu obostrzeń ludzie myśleli, że władza o nich dba, bez tego chyba poczuliby się osamotnieni. Zadziałał tu efekt placebo. Stosowali się do zaleceń w dobrej wierze, jakby nie wiedząc, że są oszukiwani, bo to i tak niewiele albo i nic nie dawało. Gdyby powiedzieć, że rowerem trzeba jeździć dalej od krawędzi jezdni, bo w przydrożnych rowach czają się wirusy, może też znaleźliby się tacy, którzy uwierzyliby w to, a niemal na takim poziomie były obostrzenia. Są tacy, którzy nadal myślą, że co drugie miejsce puste (w autobusie czy kinie) uratowało miliony ludzi na świecie. Ręce opadają.
Niewidzialna bańka ochronna
Co niektórzy chyba oczekiwali, że władza zdezynfekuje ulice i powietrze, bo oni nie życzą sobie, żeby ich ktoś zarażał. To jakieś dziecinne buntowanie się przeciw siłom natury. Tymczasem rząd nie jest od zmian praw przyrody. To naturalne, że człowiek jest narażony na różne czynniki zewnętrzne. Nie zmieni tego ani Mateusz Morawiecki, ani Donald Tusk.
Bareja by tego nie wymyślił
Ponieważ wirusy w autobusie atakują tylko siedzących, co drugie miejsce musiało być puste, a na korytarzu mógł być tłok – w ten „cudowny” sposób walczyliśmy z pandemią. Największymi siedliskami były m.in. muzea, które zamknięto na pewien czas.
Obostrzenia nie działają
Bo działać nie mogły! Przyroda nie funkcjonuje tak, że się zamkniemy w domach, zaryglujemy i wirusy nas nie dopadną. Będą chciały, to dopadną. Człowiek nie jest odizolowany od praw natury. Pomiędzy zamaskowanym a niezamaskowanym rowerzystą też nie ma wielkiej różnicy w kwestii rozsiewania wirusów. To właśnie wprowadzenie obostrzeń było antynaukowym działaniem!
Niezrozumienie sytuacji
W 2024 r. oglądałem film dokumentalny o Donaldzie Trumpie. Narratorka skomentowała zachowanie prezydenta w ten sposób, że było mnóstwo zakażeń, a on nawoływał, aby wyzwolić (z obostrzeń) jakiś stan. Skoro obostrzenia nie działały, to co było nielogicznego w zachowaniu Trumpa? To jej komentarz świadczy o tym, że nie była zorientowana w temacie. Należało utrzymywać lockdowny dla zachowania pozorów walki z wirusem?
Dla kogo się zaszczepisz?
Mimo braku badań nad wpływem szczepionek na ograniczenie transmisji wirusa, byliśmy karmieni obrzydliwą propagandą, jak to babcia zaszczepi się dla wnuczka czy siostra dla brata, choć nie można zaszczepić się dla kogoś, lecz co najwyżej dla siebie (ale i tu zdania są podzielone, czy to skuteczne – nie jestem kompetentny tego rozstrzygnąć). Mało tego – wiele środowisk postulowało certyfikaty covidowe, mimo że nie było żadnego merytorycznego uzasadnienia takiego rozwiązania.
Szydzenie
Niestety ci, którzy nie mieli zaufania do zrobionych na szybko szczepionek, spotykali się z oburzeniem, a nawet z szykanami. Kiedyś w przychodni przed operacją pani doktor spytała mnie, czy nie zaszczepiłem się, bo bałem się, że coś mi wyrośnie. A przecież przyjąłem niejedną inną szczepionkę, ale przebadaną.
Szczepionki są bezpieczne(?)
Dlaczego więc im nie zaufałem, skoro tak szybko zostały wynalezione? Właśnie dlatego, że tak szybko. Nie trzeba być lekarzem, aby wiedzieć, że w tak krótkim czasie nie da się przebadać interakcji z rozmaitymi chorobami. Jednym nie zaszkodzą, innym tak. Nieprzyjęcie warunkowo dopuszczonego preparatu nie musi być więc działaniem antynaukowym.
Kto zniechęcał do szczepień?
To właśnie nachalna propaganda mająca na celu przekonanie ludzi do przyjęcia nie do końca pewnej substancji zaszkodziła opinii szczepionek w ogóle, a powtarzam: nie jestem całkowitym antyszczepionkowcem. Zatem chyba nikt nie zrobił tyle złego dla szczepionek, co… autorzy spotów proszczepionkowych! Przecież można było powiedzieć, że preparaty są warunkowo dopuszczone i niech się szczepi, kto chce, na własne ryzyko, a nie dzielić na lepszych i płaskoziemców.
Granie na emocjach
Podnoszony był argument, że obostrzenia są dla dobra ogółu. Osoby kwestionujące zasadność noszenia ściereczek (przepraszam: „maseczek”) były uznawane za egoistów. Tymczasem ci „egoiści” to byli właśnie zdroworozsądkowi ludzie, którzy nie dali się nabrać.
Ufaj bezgranicznie ekspertom
Otrzymałem np. komentarz „To nie ma znaczenia co uważasz Ty czy inny obywatel (…)”. Czyli człowiek nie miał prawa myśleć, czy to ma sens, tylko robić, co każą „eksperci”, jeśli nie opłaceni, to przynajmniej zastraszeni komisją etyki, np. bezwzględnie nosić maseczkę, bo inaczej rzekomo zachoruje i pozaraża bliskich. Jak powiedzą, że trzeba chodzić po ulicy z ręcznikiem na głowie, to też nie będzie miało znaczenia moje zdanie, że to głupota, lecz bezmyślnie mam słuchać „ekspertów”. A jak nie, to będę płaskoziemcem.
Autorytety…
bardzo podkopały swoją pozycję. Skoro dorośli ludzie, do tego z dyplomami, twierdzili, że samotny rowerzysta powinien nosić maskę, albo że mamy nie wchodzić do parku, to mówi samo za siebie. To nie tylko ich osobista kompromitacja, ale i ośmieszanie nauki. Zresztą każdy jest tylko człowiekiem i nawet największy ekspert może się pomylić. Najlepsi piłkarze też nie zawsze trafiali z karnego. Tylko że jak Lewandowski spudłuje jedenastkę, to tragedii dla kraju nie będzie, ale jak wstrzykniemy sobie coś, co po czasie okaże się szkodliwe, to strach pomyśleć. Nie traktujmy więc naukowców jak bogów. Jak widać, też się mylą.
Jak tu wierzyć nauce…
gdy lekarzy chcących wytłumaczyć swoje zdanie odrębne straszyło się komisją etyki? Nie na tym polega merytoryczna dyskusja. To jej brak nad strategią działania podważył autorytet nauki i stał się pożywką dla teorii spiskowych. Nie można nazywać szarlatanem każdego medyka, który nie zgadza się z tym, co mu każą robić. Dyskusja polega również na tym, żeby dopuścić nawet z pozoru szalone teorie.
Płaskoziemcy
Zamiast merytorycznej dyskusji mieliśmy właśnie wyzywanie od płaskoziemców. Wystarczyło zakwestionować sens obostrzeń, żeby przyjąć to zaszczytne miano (zaszczytne, gdyż w sumie tak nazywano osoby myślące). Był też postulat zakazania głoszenia teorii niezgodnych z aktualnym stanem wiedzy. Tylko że to byłoby właśnie blokowanie rozwoju nauki, bo wiele nowych odkryć kłóci się z dotychczasowym stanem. Przypomnę, że Kopernik, Bruno czy Galileusz też głosili rzeczy niezgodne ze stanem wiedzy w ich czasach, a jednak mieli rację. I kto tu jest płaskoziemcem? Kto kogo przezywa, sam się tak nazywa? Najlepiej nie przezywajmy się więc, tylko nauczmy się rozmawiać.
Walka z dezinformacją?
To przykre, że ci, którzy tak rzekomo walczyli z fake newsami, wciskali swoje. Wprowadzali swoją narrację „prawdy”, a jak ktoś nie zgadzał się na wyłączenie własnego myślenia, to był płaskoziemcem na zasadzie: nie wierzysz naukowcom? Wstydź się!
Na imprezie wpisz się na listę
Chciałem uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych, które były dozwolone, ale gdy mi podsuwano kartkę do wpisania danych osobowych w celu ewentualnego więzienia na kwarantannie, to wychodziłem.
Szybko zapominamy
Było wielu rozsądnych obywateli, którzy protestowali przeciw lockdownom i walczyli nawet w sądzie – z powodzeniem. Szkoda, że tak mało. Zabrakło większej solidarności społecznej. Ale większość zaskakująco szybko wybaczyła krzywdy. Najpierw było narzekanie na utratę dochodów czy nawet pracy, a później z naszego okręgu do parlamentu dostały się niemal te same osoby.
Rozporządzenie czy ustawa?
Kontrowersje wzbudzała legalność zakazów. Jedni twierdzili, że aby je egzekwować, muszą być wydane w drodze ustawy, inni, że i tak powinniśmy solidarnie ich przestrzegać. Ja mam jeszcze inny pogląd. Istnieje jakaś granica ingerencji prawa w nasze życie. Nie ma znaczenia, czy to rozporządzenie, czy ustawa. Paragrafami nie reguluje się godzin snu czy codziennego jadłospisu. Wkraczanie prawa w takie sfery jak przemieszczanie się czy zasłanianie twarzy nie może być niczym usprawiedliwione, gdyż kontrola tak prywatnych spraw obywatela to totalitaryzm. Żaden parlament ani minister nie mogą wprowadzać takich przepisów, nieważne w jakiej formie, dlatego od początku podważałem ich prawo do tego.
Obywatelska postawa…
zatem nie jest robieniem w imię solidarności społecznej wszystkich głupot nakazanych z góry, lecz także odróżnianiem dobra od zła. Obywatelską postawą byłoby sprzeciwienie się obostrzeniom, a nie ich przestrzeganie, nawet gdyby nie były obowiązkowe. Nie zdaliśmy egzaminu jako ogół. Gdybyśmy byli społeczeństwem obywatelskim, to po 1-2 miesiącach lockdownu by nie było, bo pokazalibyśmy obostrzeniowym politykom miejsce w szeregu. Za zaborów i okupacji bohaterstwem był opór, a nie uległość, więc trzeba wiedzieć, po której stronie stanąć w danej sytuacji.
Nie jesteśmy od sprawdzania zgodności przepisów z Konstytucją
Taką wymówkę miał Sanepid. Owszem, ta instytucja ma inne zadania, ale jak obywatel ma wyegzekwować swoje prawa? Mandaty lockdownowe były podważane przez sądy, tylko że nie każdemu chciało się do nich iść.
To zdarzyło się pierwszy raz
Tak, za naszego życia nie mieliśmy wcześniej takiej sytuacji (ale też nie było sytuacji, w której ludzie w ogóle nie chorują!). Jednak od rządzących oczekuję, że w sytuacjach kryzysowych zachowają więcej rozsądku. Efekt strachu mógł występować na początku. Przez pierwsze 2, może 4 tygodnie zrozumiałbym dezynfekcję rąk w sklepach czy chwilowe zamknięcie granic, ale nic bardziej dotkliwego. Później już nie, ponieważ powinna przyjść chwila refleksji. Jeśli polityk po 2-3 latach tłumaczył swoje poparcie dla obostrzeń niewiedzą, jakie środki zastosować w tej nowej sytuacji, widząc, że restrykcje i tak nie działają, jest to dla mnie mało przekonujące.
Przecież inne państwa też tak robiły
To trzeba było bronić kraju przed degrengoladą, a nie sprowadzać ją do Polski! Jeśli na Zachodzie uwierzyli, że kawałek materiału na twarzy ocali ludzkość i grzecznie go nosili, to świadczy o ICH upadku, a nie o braku empatii Polaków trzymających maski na brodzie. To tak, jakby ci pierwsi uwierzyli, że wkładanie złamanej nogi w dyby zastąpi gips, a kwestionujący tę wiedzę „naukową” byli płaskoziemcami.
„Grażyny” i „Janusze”
Osoby tak określane, nieprzestrzegające zaleceń sanitarnych, rzekomo miały być winowajcami przedłużającej się pandemii, a tymczasem to one były nadzieją na normalność. Im zawdzięczamy wolność, kto wie, jak długo to jeszcze by trwało. Może i do Polski zawitałyby maski na plaży? Czy to nie byłaby degrengolada?
Jestem dumny…
z policjantów, którzy rozpalili sobie grilla, gdy rzekomo nie wolno było. To nie oni złamali prawo. Wręcz przeciwnie, zasłużyli na ordery za odwagę. Strach pomyśleć, co by było, gdyby nie tacy ludzie. Co prawda nie powinni robić tego na służbie, ale lepsze to niż tracić czas na ewentualne egzekwowanie lockdownowych przykazań. Może musieli odreagować stres?
Foliarz czy ratownik?
Gdybym nie słuchał piosenek Iwana Komarenki, takich jak „Kity i mity”, „Dziwki i celebryci” czy „Żyję mało higienicznie”, to być może dostałbym depresji od tej rządowej propagandy, a tak jakoś to przetrwałem. Od słuchania propagandy można było się rozchorować bardziej niż od wirusa. To nie jest autorytet medyczny, lecz bard na trudne czasy.
Zakończę humorystycznie trafną satyrą znalezioną w sieci: