Ostatnio przestałem zgłaszać się do konkursów. Mam ku temu powody. Nie chodzi tu nawet o to, że rzadko byłem doceniany. Można przegrać, ale zależy z kim.
W konkursach mamy teraz taką tendencję, aby nagradzać osoby stawiające na efekty specjalne, natomiast ktoś, kto pokazuje rzeczywistość w sposób naturalny, jest skazany na porażkę. Owszem, ręczne ustawianie czasu naświetlania czy wartości przysłony może dać ciekawe efekty, ale to nie znaczy, że fotografia dokumentalna powinna być zmarginalizowana. Może powinno wprowadzać się oddzielne kategorie dla artystów i dokumentalistów.
Fotografii artystycznej broni Karol Nienartowicz w książce „Górskie wyprawy fotograficzne”. Odpiera zarzuty w stylu to jest grafika, a nie fotografia, rzeczywistość naprawdę tak nie wygląda. O ile książka jako całość podoba mi się, to z tym fragmentem polemizowałbym. To prawda, że ludzkie oko nie uchwyci pewnych efektów, które dostrzeże na fotografii dzięki parametrom ustawionym w aparacie przez fotografującego, a także ewentualnej późniejszej obróbce, ale naprawdę to nie powód, aby odchodzić całkowicie od zwyczajnych zdjęć.
Zacytowane kursywą zarzuty nie są wysuwane po to, aby dowalić autorowi zdjęcia, jak twierdzi pan Karol, a wynikają właśnie z odmiennego spojrzenia na tę kwestię. On wprost pisze, że nie chce, aby fotografia ograniczała się tylko do utrwalania rzeczywistości, gdyż jako artysta chce wychodzić poza te ramy. Jak wręcz przeciwnie – prawdziwy obraz jest dla mnie najważniejszy, a eksperymenty artystyczne to tylko urozmaicenie działalności od czasu do czasu.
Więcej na ten temat, jeszcze przed przeczytaniem wspomnianej książki, napisałem w artykule do pisma „Bliżej Biblioteki. Pismo bibliotekarzy Wielkopolski południowo-wschodniej”, od str. 94. Interesujący w tym momencie fragment brzmi:
Potwierdziły się moje wcześniejsze obserwacje dotyczące trendów w fotografii prezentowanej w instytucjach kultury. Obecnie często stawia się na fotografię artystyczną, natomiast dokumentalno-amatorska jest w odwrocie. Tymczasem podróżując nie zawsze nosimy profesjonalny sprzęt, lecz często niezbyt duży, lekki aparat, którym utrwalamy ciekawe z naszego punktu widzenia miejsca. Choć mówi się, że to człowiek robi zdjęcie, a nie urządzenie, pewnych efektów takim sprzętem się nie uzyska, co potwierdził instruktor oceniając możliwości mojego prywatnego aparatu (służbowy jest lepszy). Nieraz dysponujemy też ograniczonym czasem podczas dnia, a nawet utrwalamy coś, co trwa chwilę. Tego typu sztuka nie jest zbyt ceniona w konkursach. Moim zdaniem powinna mieć też swoje miejsce, gdyż obraz na fotografii artystycznej, choć miły dla oka i wzbudzający podziw, nie zawsze jest naturalnym odwzorowaniem przestrzeni. Ręczne ustawienia aparatu dają ładne efekty mające na celu zwrócenie oka na konkretny element kompozycji, ale za to zwykłe zdjęcie prezentuje wierniej rzeczywistość, np. w kwestii naturalnych barw i ostrości.
W mojej ocenie w przypadku konkursów można by wprowadzać osobne kategorie dla fotografii artystycznej (stawiającej na efekty wizualne) i dokumentalnej (pokazującej przestrzeń taką, jaka jest, oddającej wiernie jej wygląd). Ponadto inne spojrzenie na sprawę ma jury złożone z profesjonalistów w dziedzinie sztuki wizualnej, a inne jeśli oceniają pasjonaci, np. pracownicy ośrodków kultury czy bibliotek.
Nie oznacza to, że nie warto podnosić swoich umiejętności w kwestii fotografowania. Gdyby tak było, zapewne nie pojechałbym na szkolenie. Zdobyta wiedza może się przydać, gdy zechcemy zrobić coś innego niż zwykle. Zwłaszcza w pracy, podczas fotografowania imprez kulturalnych. Dysponując większą ilością czasu, mając wiedzę warto poeksperymentować w celu uzyskania ciekawych efektów. Chodzi tylko o to, aby wiara we własne umiejętności i możliwości sprzętu nie sprawiły, że przestaniemy doceniać zwykłe zdjęcia ukazujące faktyczny obraz danego miejsca o danej porze.
Nie wykluczam zgłaszania się do konkursów, ale jeśli już, to do takich o lokalnym zasięgu, organizowanych przez pasjonatów.