Pewna pani wyraziła w radiu opinię, że szuka partnera o dochodach zbliżonych do niej, gdyż jeśli ona będzie zastanawiać się, czy jechać do Tunezji czy do Maroka, a on czy do Gdańska wybrać się pospiesznym czy osobowym, byłoby to dla niej obniżaniem poziomu życia. Mój wpis nie będzie bynajmniej rozważał problemów damsko-męskich, a poświęcę go czemuś innemu. Nie zawsze im dalej, tym lepiej.
Fot.: selfie w krakowskim barbakanie
Atrakcji turystycznych na świecie jest tak dużo, że nie sposób być wszędzie. Trzeba więc ustalić sobie priorytety, na czym najbardziej nam zależy. Te tereny będziemy zwiedzać osobiście, a w przypadku reszty zadowolimy się książkami podróżniczymi (np. Centkiewiczów czy Jacka Jędrzejaka) oraz filmami dokumentalnymi np. w TVP Historia.
Każdy może mieć inny gust. Jak to wygląda w moim przypadku? Ja ustaliłem, że moim priorytetem jest Polska, a na drugim miejscu postawiłem tereny przygraniczne objęte strefą Schengen. Dalej zaszeregowałem pozostałą część europejskiej strefy bezpaszportowej, a cała reszta to już czwarta strefa, czyli najmniejsze prawdopodobieństwo dotarcia. Mogę wyróżnić jeszcze podstrefę IVa – tam, gdzie z Polski można dojechać bez samolotu i IVb – dokąd nie można. Jest to zgodne z moimi zainteresowaniami i dostosowane do możliwości finansowych, choć są też inne powody, o których wspomnę. Nie zapieram się, że nigdy nie wybiorę się do strefy III czy IVa, ale aż tak mi na tym nie zależy jak na Polsce.
Jak widać po relacjach w dziale Zwiedzanie, poznawanie kraju sprawia mi dużo satysfakcji. Nie czuję się poszkodowany, że nie byłem w Madrycie (w Kaliszu widziałem nawet autobus z napisem Madrid na tablicy kierunkowej!) ani w Ankarze. Większe prawdopodobieństwo spotkania mnie istnieje nad Bałtykiem, na Podlasiu, Lubelszczyźnie czy na sudeckich szlakach, niż w Rzymie bądź Oslo.
Najdłuższa moja podróż w życiu to wycieczka w 2003 roku rozkładowym autobusem firmy Eurotrans z Kalisza do Londynu, urozmaicona przeprawą promową. Powiem tak: było to ciekawe doświadczenie – zobaczyłem, jak to jest znieść trudy całodobowej podróży. Miło było choć raz odwiedzić londyńskich krewnych. Zobaczyłem sobie wielką metropolię – ale to by było na tyle zachwytu. Londyn to najodleglejsze miejsce, do którego dotarłem (artykuł piszę w listopadzie 2018 r.), ale nie najważniejsze, gdyż za takie uważam Kraków. W tym momencie nie wiem, czy zobaczę jeszcze kiedyś stolicę Wielkiej Brytanii – aktualnie mam inne priorytety. Najdłuższa wyprawa miała swoje znaczenie, ale nie była podróżą życia. Wolę miasta kilkusettysięczne – w Londynie czułem się zagubiony.
Tak na marginesie – cieszy mnie jednak, że pomimo coraz powszechniejszej dostępności finansowej i polepszającej się oferty linii lotniczych, naziemne środki transportu zbiorowego nadal funkcjonują na liniach międzypaństwowych, ponieważ nawet gdy raz kiedyś opuszczam kraj, nie latam. Czy do Ameryki dopłynęłoby się z Polski, choćby z przesiadkami – tego nie wiem. Jeśli nawet, to pewnie koszt byłby wysoki.
Wspomniałem, że mam też inne niż finanse powody, aby ograniczać zagraniczne wojaże. Są one jednak bardzo prozaiczne: obawa, czy w innym kraju zarezerwuję poprawnie nocleg (do internetowych systemów podchodzę z rezerwą – w kraju dzwonię i rozmawiam z człowiekiem); strach przed zamówieniem nielubianej potrawy z powodu nieznajomości języka. No właśnie – z językami obcymi to mam problem. Jedne poznawałem w szkole (rosyjski, niemiecki, angielski), inne samodzielnie (włoski, trochę słowackiego). Niestety mam problem – co innego rozwiązywać gramatyczne ćwiczenia i dostawać piękne oceny, a co innego znać język od strony praktycznej.
Ostatnio uczciłem sobie czterdzieste urodziny w pewnej ukraińskiej restauracji w Kaliszu. Dostałem menu pisane… odręcznym ukraińskim, którego nie rozumiałem. Zatem moje obawy nie są bezpodstawne. Skoro jestem na bakier z językami, to chyba nie powinienem się sam zapuszczać dalej jak do czeskiego Liberca czy słowackiej Żyliny, bo może być niewesoło. Nawet w Harrachovie czy Popradzie czułem się jak na egzotycznych wycieczkach, choć tam Polaka zrozumieją.
I pomyśleć, że miliony ludzi podróżują po świecie! Jak oni się dogadują? Na szczęście Polska jest też piękna, o czym świadczą tłumy turystów w moim ulubionym Krakowie.