Rozpocząłem kurs, którego celem jest poznanie prawa autorskiego w pracy w bibliotece. Jednak nie do końca o szkoleniu będzie ten wpis.
Już na początku widać, że prawo to jest strasznie restrykcyjne. W Polsce mamy jakąś plagę ograniczeń. Pewna biblioteka musiała tłumaczyć się w sądzie z wykorzystania zdjęcia na zaproszeniu, choć nic przecież na tym nie zarobiła. Fryzjer musiał udowodnić, że włączone radio nie przysparza mu dodatkowych klientów (tu zwyciężył zdrowy rozsądek wymiaru sprawiedliwości, ale chodzi o sam fakt, że doszło do procesu). Ludzie w jakiejś wsi mieli dylemat, czy w świetlicy mogą wspólnie oglądać telewizor po opłaceniu abonamentu, czy może jeszcze trzeba wesprzeć jałmużną ZAiKS (na szczęście w końcu wyjaśniający sprawę radiowy redaktor uzyskał odpowiedź, że nie muszą).
W jakim my kraju żyjemy? Ja postanowiłem inaczej podejść do sprawy. Odtąd w widżetach na stronie wyświetla się tekst, w którym podchodzę do swoich praw autorskich bardziej na luzie:
- Kopiowanie mojego autorstwa zdjęć jest dozwolone bez ograniczeń i pytania mnie o zgodę na wykorzystanie. Jak się coś zamieszcza w Internecie, to trzeba się liczyć z tym, że ludzie będą to ściągać.
- Dobrym zwyczajem jest podanie źródła fotografii lub tekstu, ale nikogo ciągnąć po sądach nie mam zamiaru.