To dość specyficzny poemat. Opis codziennego życia na Śląsku, ale poszczególne spotkania/sytuacje/miejsca autor porównuje do stacji.
Sytuacje mogą być prozaiczne, ale nie brak i satyry, np. uszczęśliwianie kogoś na siłę podarkami, czego osobiście bardzo nie lubię. Właściwie nie wiadomo, czy to proza, bo poezja raczej nie. Rymów za bardzo tam nie ma, może czasem jakiś przypadkowy. Forma literacka bardzo oryginalna. Środki komunikacji też się pojawiają w opowieściach – i to bardzo licznie. Jeden z rozdziałów jest nawet zatytułowany „Stacja dziesiąta: Pociąg”.
Można by się tylko przyczepić do niefortunnych błędów. Autor pisze o pieczeniu faworków, które naprawdę się smaży, a słowa kuzynostwo używa zamiast kuzynowie. To drugie jeszcze ujdzie, bo potocznie tak się mówi, ale precyzyjniej mówiąc kuzynostwo to raczej małżeństwo (kuzyn z żoną).