Data utworzenia: 2013 rok
(…) za Oceanem kolej stała się już cywilizacyjnym reliktem, znakiem czasu przeszłego dokonanego. Od roku 1950 sieć połączeń pasażerskich kurczy się systematycznie i dziś ograniczona jest do niewielu linii. Kilka stanów już od dawna nie ma kilometra czynnych torów. Poza pracowitymi pociągami podmiejskimi (…), składy świecą pustką. Coraz mniej ludzi wybiera ten środek transportu, coraz częściej jazda pociągiem staje się rodzajem zabawy, podróżą nostalgiczną, rozrywką porównywalną ze spływem tratwami czy zwiedzaniem pól bitewnych z lat wojny secesyjnej. Dlatego w amerykańskich pociągach dalekobieżnych spotkać można przede wszystkim ludzi starszych i dzieci.
Wojciech Tomasik, „Ikona nowoczesności. Kolej w literaturze polskiej”
Czy zamiana transportu zbiorowego na własny pojazd to naprawdę postęp? Nie zawsze.
Gdy w XIX wieku nastąpił rozwój sieci kolejowej, a do XX wiele miast w Polsce i na świecie uzyskało własną komunikację publiczną, był to postęp. Miasto posiadające dostęp do torów kolejowych miało większą szansę na rozwój gospodarczy, a wprowadzenie sieci tramwajowej podnosiło prestiż miejscowości. Tymczasem na przełomie XX i XXI wieku znaczenie publicznego transportu miejskiego i międzymiastowego zmalało na korzyść indywidualnego. Czy to jest naprawdę kolejny postęp cywilizacyjny? Można mieć wątpliwości. Nie jestem wrogiem aut, ale ich nieracjonalne nadużywanie przez społeczeństwo, wzbudza niepokój.
Janusz Korwin-Mikke napisał kiedyś:
Gdy w XIX wieku dowodzono, że Paryż zginie z braku owsa dla koni, nikomu nie mieściło się w głowie, że koń może przestać funkcjonować jako środek transportu. Podobnie dziś ludziom nie mieści się w głowach świat bez tego zabytku, jakim są koleje. Zamiast do nich dopłacać rocznie miliardy, należy: sprywatyzować, przestać dopłacać – a jak zbankrutują, no, to trudno! Na miejsce torowisk położymy szosy!
Drugi cytat:
Gdyby dziś do władzy w Polsce dorwał się taki Korwin-Mikke, to natychmiast zbankrutowałyby reżimowe koleje i wskaźniki poleciałyby na zbity pysk. A przecież gospodarka, pozbawiona konieczności dokarmiania tego XVIII-wiecznego dinozaura (ok. miliarda kwartalnie…) skoczyłaby w sposób oczywisty do przodu. Bo wskaźnik to tylko coś mnożone przez coś i dzielone przez coś, a nie „wzrost gospodarczy”!
Pozornie argumentacja wydaje się logiczna, jednak po zastanowieniu się ta teoria jest wątpliwa. Już teraz kierowcy skarżą się na korki. Gdyby rzeczywiście rozebrać tory, może się okazać, że poniesiemy większe szkody niż wysokość dopłat do kolei. A z drugiej strony – czy wszystko musi się opłacać? Nie zawsze wycenianie pieniędzmi jest dobre. Tak wspaniały pojazd jak pociąg powinien jeździć nawet wtedy, gdyby to się nie opłacało. Na świecie wiele rozmaitych przedsięwzięć nie przynosi zysku (lub generuje straty), a mimo to są ludzie, którzy uważają, że warto się poświęcać.
Wątpliwa jest też teza o zabytkowości pociągu. Parowozy – owszem – dziś nadają się głównie do prowadzenia pociągów retro, ale możliwości technicznego rozwoju kolei są dowodem na to, że zdecydowanie należy zaprzeczyć, iż powinna ona już teraz podzielić losy dorożki oraz innych dawnych pojazdów. Wiadomo, że świat się zmienia i jedne pojazdy odchodzą do skansenów, aby ustąpić innym. Zdecydowanie jednak za wcześnie, aby demontować tory. Jeśli będą w dobrym stanie, może po nich jeździć niejedna supermaszyna. Mieszkańcy wielu miejscowości żałują, że rozebrano im linie kolejowe bądź tramwajowe. Powtórny montaż torowisk od podstaw to dodatkowe koszty, zatem warto się zastanowić, aby pod wpływem – być może tymczasowego – spadku ilości pasażerów, nie popełnić głupstwa. O postępie można więc mówić, gdy transport zbiorowy jest udoskonalany technicznie, a nie zastępowany przez indywidualny. Kolej jeszcze pokaże światu, na co ją stać!
W Polsce przez kilkadziesiąt lat – od okresu przedwojennego aż po schyłek PRL-u – transport zbiorowy odgrywał dużą rolę. Za socjalizmu większość ludzi docierała nim do pracy i na wczasy. Samochody były, choć nie tyle co teraz. Ludzie korzystali z nich z umiarem i korki nie były odczuwalne. Problem co najwyżej stanowił tłok w części pociągów, gdyż liczba wagonów nie zawsze była adekwatna do zapotrzebowania. Ale ogólnie łatwiej było się poruszać po mieście czy kraju. Autobusów na liniach miejskich i podmiejskich kursowało więcej niż obecnie. Wraz z ekspansją motoryzacji nagle proporcje udziału w przewozach zaczęły się odwracać na korzyść aut.
Kiedyś uczeń chodził do szkoły pieszo, a jak miał daleko, to jeździł autobusem. Teraz rodzice rozpieszczają swoje pociechy dowożeniem. Wydaje mi się to śmieszne, ponieważ mnie nikt nie woził. Zamieściłem ten pogląd pod internetowym artykułem, w którym była mowa o trudnościach w parkowaniu przy szkole. Pojawił się wpis pewnej matki, która stwierdziła, że czasy się zmieniają i sama dowozi dziecko. Przyznałem rację, że się zmieniają, ale wyraziłem wątpliwość, czy na plus. Jeszcze trochę, a miejsca zieleni przeobrażą się w parkingi, bo inaczej rodzice nie będą mieli gdzie wysadzać dzieci. Moim zdaniem przyszkolne parkingi powinny służyć straży miejskiej, pożarnej, dostawom towarów czy dowożeniu niepełnosprawnych.
Samochód stał się nie tylko środkiem transportu, lecz także wyznacznikiem statusu społecznego. Warstwę społeczną, która nie umie bez niego żyć, żartobliwie nazwałem homo automobilus. Nie znam łaciny, więc być może jest to niegramatyczne, ale tu nie chodzi o gramatykę, lecz satyrę. Ludzie ci zrobili się tak wygodni, że trudno im dojść na pobliski przystanek, a przed wyjazdem na wakacje nawet nie sprawdzają, czy istnieje alternatywa dla własnego auta w postaci połączenia autobusowego lub kolejowego. I jeszcze narzekają na korki! A nie tak dawno temu to na dworcach – nie tylko w wielkich miastach – były tłumy. Ładny mi postęp – zwiększenie korków tylko po to, aby móc zawieźć się pod dom i nie czekać na stacji. Dziękuję bardzo! To chyba podstęp, a nie postęp!
Ludzie nieraz piszą, że bardziej opłaca im się zrobić składkę na paliwo i jeździć do pracy np. we trzy osoby jednym autem. W ten sposób oszukują samych siebie, gdyż licząc tylko cenę paliwa nie uwzględniają innych kosztów eksploatacji pojazdu – wizyt u mechaników itp. Gdyby zrobili rzetelne wyliczenia, to już tak różowo by nie było. Przyznaję im rację tylko w tym, że lepiej już jeździć we trzech, niż każdy miałby uruchamiać swój pojazd na tę samą trasę.
Na szczęście nie brakuje osób, które dopominają się w prasie, Internecie oraz bezpośrednio u przewoźników poprawy stanu połączeń, chętnie też korzystają z tego, co jest. Może więc transport zbiorowy nie jest jeszcze skazany na porażkę w starciu z indywidualnym? Aby funkcjonował, musi być jakaś minimalna liczba pasażerów.
Jeśli ktoś mieszka z dala od szosy w małej miejscowości, to nie dziwię się, że do pracy jeździ własnym autem. Ale czym tłumaczyć taki sposób poruszania się w mieście np. pomiędzy dużym osiedlem a centrum, gdzie autobus jeździ co kilka minut? Lenistwem? Ludzie, gdzie wam się tak spieszy? Spowolnijmy tempo życia! Odpocznijmy na przystanku i niech nam nie przeszkadza to, że autobus zatrzymuje się po drodze.
Działania, które można podjąć w tej sytuacji, moim zdaniem powinny polegać na edukowaniu społeczeństwa poprzez realizację niekonwencjonalnych projektów, np. wystaw propagujących transport publiczny, wykładów prowadzonych przez pasjonatów (moja lekcja: „Polacy Kochają Pociągi – Kaliszanie Lubią Autobusy”) itp. Należy ripostować własnymi komentarzami, gdy internauta pisze, że skoro ludzie mają samochody, to autobusy są niepotrzebne. Oczywiście każdy ma prawo do własnych poglądów, ale ważna jest dyskusja na argumenty. Najlepszą reklamą byłaby postawa władz, zwłaszcza lokalnych, które mogłyby reklamować korzystanie z transportu publicznego, świecąc jednocześnie przykładem. Nie sądzę, aby pozytywny efekt przyniosły odgórne rozporządzenia, np. poszerzanie płatnych stref parkowania. To zawsze będzie spotykać się z niechęcią, a chyba nie o to chodzi.
Aktualizacja – styczeń 2016: od grudnia 2015 po Olsztynie znów jeżdżą tramwaje. Tak, panie Korwin-Mikke – tramwaj to nie zabytek; to przyszłość, symbol nowoczesności i bogactwa.