Było o dalszych podróżach krajowych, będzie teraz o podmiejskim wypadzie.
Od jakiegoś czasu linie kaliskiego PKS-u, których jest coraz mniej, mają numery. Firma nie jeździ już do miast w innych powiatach, ale numeracja jest bardzo rozrzucona. Do gminy Mycielin kursuje 158, z której to linii właśnie skorzystałem (kurs relacji Kalisz – Przyranie, wysiadłem w Słuszkowie), ale w powiecie kaliskim są i pięćsetki, a nawet dziewięćsetki. System przyporządkowywania zakresów numerów dla poszczególnych gmin jest ciekawy, choć jeśli chodzi o okolice Kalisza, to aż tak odległych numerów nie potrzeba.
O co chodzi z tytułem wpisu? Wybrałem się do lasu na borówki, bo uwielbiam robić i jeść dżem borówkowo-gruszkowy. Mamy tego lata urodzaj komarów, bo co chwilę któryś padał od moich uderzeń. Z borówkami było już średnio, bywały kiedyś znacznie większe zbiory niż jeden duży słoik i kawałek następnego. Zdecydowany nieurodzaj był w autobusie 158. W jedną stronę 3 pasażerów na różnych odcinkach, w drugą 1, czyli tylko ja. To jest niepokojące. Jak linia padnie, to nie będę miał czym jeździć na zbiory. Zresztą wielkiego ruchu samochodów też nie było, jakby ludzie mniej się przemieszczali niż kiedyś. Jak byłem dzieckiem, to nieraz jeździły tłumy, a przynajmniej inni pasażerowie byli prawie zawsze.