Wmawia nam się, że koronawirus rozprzestrzenia się w skupiskach ludzkich takich jak np. komunikacja publiczna czy imprezy. To dlaczego jeszcze nie rozchorowałem się?
Gdy tylko zniesiono zakaz przemieszczania się, zgodnie z postanowieniem rozpocząłem podróże międzymiastowe, głównie koleją, czasem autobusem (drogowych linii międzymiastowych zostało już jednak bardzo mało). Uznałem, że jak mam się rozchorować, to w Kaliszu też mogę, więc po analizie „za” i „przeciw” postanowiłem nie rezygnować z planów.
W docelowych miejscowościach korzystałem z komunikacji miejskich. Byłem w: Łasku, Pabianicach, Jarocinie, Gnieźnie, Lesznie (dwukrotnie), Rydzynie, Szczecinie (cztery noclegi), Policach, Międzyzdrojach, Świnoujściu (sześć noclegów), Wrocławiu (trzykrotnie), Świeradowie-Zdroju (cztery noclegi) i Nowym Mieście w Czechach. Nocowałem za 50 – 60 zł, a nie w kilkugwiazdkowych hotelach.
Teoretycznie byłem więc bardziej narażony na choroby. Według propagandy już dawno powinienem leżeć co najmniej pod respiratorem. Teoretycznie, bo liczne podróże nie zaszkodziły mi. Może przeszedłem zakażenie bezobjawowo lub łagodnie i nie wiedziałem o tym? Kto wie?
Co to może oznaczać? Pewności nie mam, ale przypuszczenia są różne. Miałem szczęście? Mogło tak być. A może pasażerowie komunikacji wykazują większą odporność stadną niż osoby izolujące się we własnych samochodach, rzekomo będących azylem przed wirusem? Nie udzielę jednoznacznej odpowiedzi, to zadanie dla medyków. Nie wiem, czy prowadzono statystyki jaki procent zakażonych podróżowało transportem publicznym (podobnie jak nie wiem, czy wśród zakażonych są uczestnicy demonstracji – być może wpływ protestów na rozwój „pandemii” to kolejny propagandowy chwyt?). Nie zagwarantuję nikomu, że nie zarazi się w autobusie, ale jak pokazuje mój przykład – o zakażenie w środkach komunikacji, nawet w czasach „pandemii”, nie jest aż tak łatwo, jak wmawia rządowa propaganda. Strach może być gorszy od choroby.
Nie unikałem muzeów, plaż i innych atrakcji turystycznych. Uczestniczyłem w wydarzeniach kulturalnych (z tych ostatnich zrezygnowałem dopiero, gdy wprowadzono obowiązek podawania danych kontaktowych – na taką inwigilację nie godzę się!). Nie izolowałem się więc od świata. Jedynie nie uczestniczyłem w imprezach typu wesele itp., ale akurat takie rozrywki po prostu mnie nie interesują. Jestem przeciwny zakazowi ich organizacji – kto chce się bawić, niech się bawi, jego sprawa.
Może więc kto ma być chory, to i tak będzie, a kto nie, to nie? Jedno jest pewne: wszystkich zagrożeń świata nie da się uniknąć. Większość ludzi chce normalnie żyć i jest to zrozumiałe. Choroby to przykra sprawa, ale takie są realia życia. Naprawdę ktoś wierzy, że zastosowanie się do rygoru maseczkowego znacząco poprawiłoby sytuację? Albo to, że zakaz wstępu do parków wpłynął pozytywnie na nasze zdrowie?
Uważam, że władza w ogóle nie powinna mieć takich uprawnień jak wprowadzanie zakazu przemieszczania się. To zbyt głęboko ingeruje w naszą prywatność i powinno być konstytucyjnie zabronione. Co będzie kolejne? Ustalanie nam zdrowego jadłospisu?
Władzy nie podobało się, że w wakacje przestaliśmy się bać wirusa. Bo chciała nas trzymać krótko w strachu, abyśmy to jej bali się! A kto ma zachorować, to i tak zachoruje. „Co ma być, to i będzie, tak czy owak zdarzy się”, jak śpiewała Zdzisława Sośnicka. Kto by przypuszczał, że po ponad 20 latach będzie to tak aktualne.
Podobnie jak większość treści poniższego kabaretu:
Na zakończenie pochwalę się, że podpisałem petycję: