W 2013 roku kaliski pisarz, orędownik ścieżek rowerowych oraz ograniczenia transportu samochodowego na korzyść zbiorowego – Arkadiusz Pacholski, udzielił kilku wywiadów dla portalu Calisia.pl, m.in.:
http://www.calisia.pl/articles/20073-kiedy-samochod-zastepuje-mozg
http://www.calisia.pl/articles/20693-zmotoryzowani-zacofani
(linki już nie są aktywne).
Jako miłośnik i aktywny propagator transportu zbiorowego, a także rowerzysta, w swoim tekście chciałbym odnieść się do pojawiających się komentarzy internautów i pozwolić sobie na polemikę z nimi.
Wprawdzie ja podejmuję nieco inne działania niż pan Arkadiusz (stawiam na propagowanie swego hobby poprzez wystawy i wykłady, pan Pacholski natomiast czasem posuwa się do takich metod jak pamiętna zmiana tekstu Fredry podczas „Narodowego Czytania” na bardziej „rowerowy”), jednak cel wydaje się być zbieżny – zrównoważony transport.
Pojawiło się sporo komentarzy dotyczących niedostosowania rozkładów jazdy i przebiegu linii do faktycznych potrzeb Kalisza, jak te:
Niby wszystko bardzo fajnie, idea generalnie bardzo słuszna. Faktem jest, że codziennie widać sznur aut z jedną osobą w środku. Ale jak spojrzę na rozkład jazdy KLA to płakać się chce! Owszem, na pewno więcej ludzi korzystałoby z autobusów miejskich, gdyby jeździły jakoś po ludzku. Ale nie dość, że jeżdżą rzadko, krótko, na trasach wytrzaśniętych nie wiadomo skąd, to rozkład jazdy okazuje się tylko ogólną wskazówką. Panowie hrabiowie zza kierownicy jeżdżą według widzi-mi-się. Nagminne jest odjeżdżanie z przystanku przed czasem. (…)
Ciekawy artykuł, dla wielu osób pewnie wnosi dużo nowych informacji i przedstawia skalę problemu. Niestety, ale jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest marna jakość połączeń komunikacji miejskiej. W tej chwili wiele domów powstaje nie w centrum miasta a na obrzeżach (ulubione przez Kaliszan rejestracje PKA). Jak takie osoby mają dotrzeć do pracy np. spod Pawłówka? W większych miastach nie trzeba nawet patrzeć na rozkład jazdy bo i tak w ciągu 15min coś podjedzie. A u nas? 30min to bezwzględne minimum. Moim zdaniem: brak połączeń autobusowych → większa ilość samochodów. Większa ilość samochodów → likwidowanie kolejnych połączeń. Co z tego wchodzi? Sami widzicie na zdjęciach.
Sam nieraz odczułem niedogodności: wycofanie połowy kursów spod uczelni, gdy kiedyś byłem studentem, a obecnie (grudzień 2013) – wczesne kończenie pracy niektórych linii (6, 17, 18, 22) i bardzo mało kursów wieczornych (np. 19). Często pojawiające się postulaty przywrócenia linii nocnej w tej sytuacji są na wyrost, skoro nawet o 20-tej jest problem (aktualizacja – w 2014 r. ją przywrócono!). Całkowicie pozbawione autobusów są tak zaludnione ulice Kalisza jak: Braci Niemojowskich, Korczak oraz spory odcinek Serbinowskiej. Jak można było zlikwidować komunikację na takiej ulicy jak Serbinowska? Z urzędowego pisma dowiedziałem się, że problemem jest ponowne wyznaczenie przystanków, gdyż… ograniczyłoby to wielkość pasa postojowego! To jakim problemem musiałoby być zbudowanie ścieżki rowerowej wzdłuż całej ulicy, skoro tak trudno wygospodarować miejsce na zatoki autobusowe.
Obecność komentarzy poruszających problem wad rozkładów jazdy paradoksalnie cieszy mnie, gdyż świadczy o tym, że sporo ludzi przesiadłoby się na autobusy, gdyby te kursowały lepiej. Jest dowodem na zainteresowanie mieszkańców tematyką komunikacji.
Ale niestety pojawiły się i takie wpisy:
Pan Arkadiusz chciałby by Kalisz był miastem XIX-wiecznym, niestety większość kaliszan tego nie chce!
Porównywanie miejsc: czekam na zamieszczenie reprodukcji „centrum” Kalisza w XV wieku – zero aut.
Zero aut, ale i zero autobusów oraz rowerów.
Paranoja, żeby przekonywać do zrezygnowania z dobrodziejstw obecnego wieku.
Moim zdaniem dobrodziejstwem naszych czasów jest autobus, gdyż zabiera więcej osób. Lepszym wyznacznikiem rozwoju cywilizacyjnego miasta byłaby liczba autobusów, a nie samochodów osobowych, jakie mają do dyspozycji mieszkańcy, oraz jakość rozkładów jazdy.
Panie Arkadiuszu, żyje pan w oderwanym od rzeczywistości świecie.
Chyba to autor powyższego wpisu żyje w oderwanym od rzeczywistości świecie, skoro nie widzi problemu w postaci zakorkowanych ulic.
Ciąg dalszy komentarza:
Proszę nie idealizować swojej postawy i nagminnie nie piętnować chęci posiadania auta – bo to dla ludzi pracujących po prostu wygoda.
To mi dopiero wygoda krążyć wokół celu i nie móc znaleźć miejsca do parkowania! Przecież gdyby nawet podwoić liczbę miejsc postojowych, to i tak zaraz się zapełnią, gdyż zachęceni tym ludzie kupią więcej aut. Ile pięter pod ziemią musiałyby mieć parkingi?
A w ogóle w artykułach pana Pacholskiego, podobnie jak w moich, nie ma krytyki samej chęci posiadania auta w ogóle, lecz występuje apel o racjonalne korzystanie z niego. Zgadzam się z panem Pacholskim w tym, że wysoka pozycja Kalisza w rankingu liczby samochodów na 1000 mieszkańców nie jest żadnym powodem do dumy. Myślę, że w większości przypadków jedno auto na 3-4-osobowe miejskie gospodarstwo domowe wystarczyłoby (zakładając, że komunikacja publiczna w okolicy działa w miarę sprawnie). Chyba że więcej niż jedna osoba w rodzinie wykonuje specyficzny zawód, to co innego. Ja mam pracę niewymagającą auta, więc świadomie dojeżdżam autobusem. Prawo jazdy mam, ale nie posiadam samochodu.
Gdyby hipotetycznie założyć, że pan Arkadiusz Pacholski dochowa się potomstwa, pracy na etacie (8-16) i obowiązków wynikających z posiadania rodziny, to czy: rano przed pracą odwoziłby jedno dziecko do przedszkola, drugie do szkoły a trzecie do żłobka na swoim rowerze? W drodze powrotnej robiłby zakupy po czym obładowany torbami w odwrotnej kolejności zbierałby swoje pociechy na swój piękny rower i pędził do domu?
Tu się dopiero ubawiłem! Nic mnie tak nie śmieszy na przystanku, jak widok dowożonych dzieci – zwłaszcza 10-latków i starszych – do szkoły przez rodziców. Rozumiem, że trzeba dowozić uczniów niemających autobusu do szkoły oraz niepełnosprawnych. Ale skoro zdrowe dziecko nie może sobie iść do szkoły, czy choćby dojść na przystanek, to nie dziwmy się, że będziemy mieć kiedyś jeszcze więcej rencistów niż obecnie. Rozumiem raz kiedyś, lecz codzienne dowożenie to kompletne rozpieszczanie. Edukację odbywałem już w czasach, w których samochód był w posiadaniu niejednej rodziny, ale nie zaobserwowałem wówczas jakiegoś masowego podwożenia, co najwyżej sporadyczne. W technikum niektórzy uczniowie od czasu do czasu przyjeżdżali swoimi autami, ale jednak podstawowymi środkami transportu były nogi dla mieszkających bardzo blisko i autobusy dla reszty. Nie uważam, aby był to nienowoczesny sposób poruszania się.
Kolejny artykuł, do którego nawiążę, ukazał się we wrześniu 2014, podczas Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu.
http://www.calisia.pl/articles/swiatowy-dzien-bez-samochodu
Oprócz wpisów w podobnym tonie do powyższych, pojawił się pewien, który szczególnie chciałbym skomentować:
To jest normalna kolej rzeczy, że jeśli dany zasób jest dostępny to każdy z niego chce korzystać. Mam pieniądze, stać mnie na samochód i jego utrzymanie i chcę gdzieś jechać samochodem to pojadę.
Z tą „normalną” koleją rzeczy nie mogę się zgodzić. Pozornie logiczna teoria, ale przyjrzyjmy się jej bliżej. Dla mnie nowoczesność XXI w. to nie tylko dostępność wynalazków, ale także umiejętność racjonalnego korzystania z dobrodziejstw cywilizacji przez społeczeństwo. Tego w wypowiedzi internauty zabrakło. Swoją wizję nowoczesności porównałbym do gambitu w szachach, czyli poświęcenia figury dla uzyskania korzyści. W tym przypadku ograniczenie kupowania pewnych dóbr (tutaj samochodu) oznaczałoby inne korzyści, takie jak mniej korków.
Mam wrażenie, że internauta zaprezentował polsko-nowobogackie myślenie rodem z 1989 roku, kiedy to Polacy zwietrzyli szansę i próbowali – z różnym skutkiem – dorobić się czegoś. Jak widać, niektórzy z tej mentalności nie wyleczyli się do dziś. Stać mnie – no to kupię. Mamy dwa samochody na cztery osoby, to trzeci, a może czwarty też sobie sprawimy. Żal się robi Ojczyzny, skoro Jej obywatele myślą tak zaściankowo!
Dziękuję natomiast autorowi komentarza za to, że swoją wypowiedzią obnażył brutalną prawdę, na jakim etapie rozwoju jest nasze społeczeństwo. Dla mnie nowoczesny naród to nie taki, który tylko kupuje coraz lepsze samochody, ale taki, co potrafi walczyć o przywrócenie zlikwidowanych połączeń, śle petycje w tej sprawie, a nawet zrobi pikietę z transparentami „Żądamy przywrócenia przystanku u zbiegu Serbinowskiej i Młynarskiej”, „NIE dla ograniczenia przestrzeni dla komunikacji miejskiej na Parczewskiego”.
Ciąg dalszy komentarza:
A jeżeli chodzi o zatłoczone ulice i zanieczyszczone powietrze to jak zwykle wina jest zwalana na szarego obywatela, który ma w obu przypadkach znikomy wpływ na to, co się dzieje.
Najprościej tak powiedzieć. Oczywiście nikt nikomu nie ma prawa zabraniać kupować, ale gdy ja coś nabywam, najpierw zastanawiam się, czy mi to jest potrzebne i gdzie to wstawię.