Pisałem o tym, jak biurokratyczne wymogi wpływają na ograniczenie turystyki, np. na Białorusi. Tym razem będzie o konfliktach zniechęcających do odwiedzania ciekawych krajów.
Na Kaukazie nie byłem nie tylko dlatego, że mnie nie stać, nie latam i boję się nieznajomości języków. Gdyby nawet przezwyciężyć te przeszkody (na upartego drogą lądową w końcu też by się dotarło, choć nie wiem, czy wystarczyłoby mi urlopu), niechęć do tego regionu wywołują u mnie spory pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem oraz Gruzją i Rosją. Z przeczytanych relacji wiem, że spośród państw kaukaskich, jako stosunkowo niebezpieczne – co ciekawe – podróżnicy podają Gruzję, choć polskie MSZ na swojej stronie przedstawia sytuację nieco łagodniej.
Jest takie przysłowie: zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Widać nie wszędzie na świecie je znają. Czy ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, ile firm nie chce mieć swoich siedzib w niestabilnych regionach (to chyba nie do policzenia) oraz ilu turystów ich nie odwiedziło? Pamiętam program Barbary Włodarczyk, w którym Ormianie mieszkający kiedyś w Baku mówili, że po wybuchu konfliktu nie bali się oddać kluczy do mieszkania azerskim sąsiadom. Mieli nadzieję, że sytuacja się uspokoi i wrócą. Zatem zwykli ludzie umieli normalnie żyć obok siebie. Co się więc stało? Powtórka z Jugosławii, która została posiekana granicami i również przeszła wojnę? Dopóki kraj jest jeden, animozje wyciszają się, aż do momentu, kiedy komuś przyjdzie do głowy na nowo dzielić? Tamtejsze waśnie obecnie chyba nie są jednak tak widoczne jak ormiańsko-azerskie, co widać choćby po dobrosąsiedzkich głosowaniach na Konkursie Piosenki Eurowizji w obrębie Bałkanów i złośliwym przyznawaniu zer na Kaukazie.
Wyobraźmy sobie następującą sytuację. W obrębie państw kaukaskich można podróżować bez paszportu i wizy (Polacy do Gruzji naprawdę mogą wjechać na dowód osobisty). Kolej transkaukaska łączy wszystkie trzy stolice oraz ma odnogi do mniejszych miast. Czy to nie byłaby atrakcja – Tbilisi, Erywań i Baku? Ja uprawiam głównie turystykę krajową, ale czytam też relacje innych podróżników, których pasjonują dalekie wyjazdy. Wiem więc, że ludzie skusiliby się na podziwianie takich widoków. Skoro kolej transsyberyjska ma się dobrze, transandyjska (w Peru) budzi zachwyt, to kaukaska też mogłaby się sprawdzić.
Oto pewna ciekawostka – otwarto linię przez Kaukaz, ale z pominięciem Armenii:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Linia_kolejowa_Baku%E2%80%93Tbilisi%E2%80%93Kars
Kolejnym słynnym miejscem anty(?)turystycznym jest granica pomiędzy Koreą Północną a Południową. Ponoć mimo wszystko jest ona w pewnym stopniu atrakcją turystyczną – do miejscowości Panmundżom licznie docierają przybysze. To zresztą jedyne przejście graniczne pomiędzy krajami. Jeśli w ogóle można nazwać je przejściem, skoro – jak podaje Wikipedia:
Przekraczanie granicy Korei Północnej i Południowej jest niemożliwe na całej długości, z wyjątkiem specjalnego przejścia w Panmundżom (całkowicie niedostępnego dla zwykłych obywateli (…)
Nie bardzo wiadomo, co rozumieć pod pojęciem zwykłych obywateli. Czy chodzi o miejscowych, czy także turystów, a jeśli tak, to z których państw? Czy istnieje jakiś – choćby biurokratyczny – sposób na legalny przejazd? Czy granicę mogą przekraczać tylko władze?
Ponoć wycieczki do Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej są możliwe od strony chińskiej, ale na terenie KRLD tylko pod opieką miejscowego przewodnika. Podróżny, który lubi sobie pojeździć połączeniami rozkładowymi, nie z wycieczką, ceniący sobie swobodę poruszania się, być może będzie zawiedziony. Nawet nie mając spowodowanych medialnymi doniesieniami o życiu w tym kraju uprzedzeń, zakwalifikuje więc to państwo jako nieprzyjazne turystyce komunikacyjnej. Chyba że po prostu uzna, iż w egzotycznym kraju z przewodnikiem będzie mu po prostu wygodniej. Powinien to być jednak wybór, a nie przymus.
Ale na koniec mam wiadomość, która nie pochodzi z filmu science fiction: są plany wznowienia ruchu kolejowego pomiędzy Koreami!:
https://www.tvp.info/37810536/korea-polnocna-i-korea-poludniowa-chca-integracji-sieci-kolejowej
Granic utrudniających życie zarówno miejscowym, jak i przyjezdnym, na świecie jest oczywiście więcej. Nikt pewnie nie jest też w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak długo turyści, zamiast być chętnie witani, będą narażeni na kłopoty przy wjeździe do Gruzji od strony Osetii Południowej i Abchazji, do Azerbejdżanu od Górskiego Karabachu oraz Serbii od Kosowa (piszę od, a nie z, ponieważ niezależność państw wymienionych po przyimku jest dyskusyjna). Sam tam nie byłem, ale o tego typu problemach już nieraz czytałem.