(woj. lubelskie, pow. lubartowski)
Dotarłem wreszcie na Lubelszczyznę. Pomysł na wyprawę w te strony wziął się stąd, że w 2009 roku Krzysztof Kornacki, dyrektor położonego w podlubartowskiej Kozłówce Muzeum Zamoyskich, podczas spotkania autorskiego w Kaliszu (w którym chodził kiedyś do szkoły) zachęcał do odwiedzenia swojej placówki. Trzy lata czekałem, aż Kalisz uzyska dzienne połączenie z Lublinem i udało się pojechać w 2012 roku. Pociąg TLK Józef Czechowicz zawiózł mnie do stolicy województwa, a dwa dni później, 5 lipca, poruszając się busami dotarłem do Kozłówki i Lubartowa.
Najpierw pojechałem bezpośrednio z Lublina do Kozłówki. Takich połączeń, jak podała informacja dworcowa, podczas mojej wizyty były cztery dziennie. Dużo więcej pojazdów kursuje na odcinkach Lublin – Lubartów oraz Lubartów – Kozłówka i dalej, np. Michów. Jest to głównie transport prywatny. Po zwiedzeniu słynnego Zespołu Pałacowo-Parkowego usiadłem na przystanku, na którym tylko jeden z przewoźników wywiesił rozkład z paroma kursami. Sprawdziła się jednak metoda „poczekaj, kiedyś przyjedzie”, ale uwaga! Nie w każdym regionie Polski komunikacja działa w ten sposób. Już po 10 minutach pojawił się bus do Lubartowa. Właśnie to miasto, jako mniej odwiedzaną przez turystów miejscowość, chciałem tu opisać.
Wysiadamy na Rynku I. Z uwagi na fakt, że Muzeum Regionalne było czynne tylko do 15.00, najpierw udałem się na ul. Tadeusza Kościuszki. Tu spotkała mnie miła niespodzianka. Jako kaliszanin zobaczyłem wzmiankę o Wojciechu z Kalisza. Nie jest to duże muzeum, ale można znaleźć w nim jeszcze niejedną ciekawostkę. Bez zwiedzenia tego obiektu wizyta w Lubartowie będzie niepełna.
Wracamy do skrzyżowania ulic Kościuszki i Słowackiego. Tu widzimy kościół pw. św. Anny. Warto go obejrzeć z różnych stron, a nawet wejść do środka. Później kierujemy się jeszcze kawałek dalej na północ. Z prawej strony widzimy pałac Sanguszków, który pełni m.in. rolę Starostwa Powiatowego. Za nim znajduje się Park Miejski. Trochę żałuję, że nie poszedłem za park, aż do rzeki Wieprz. Nie wiedziałem, czy się wyrobię czasowo.
Teraz wracamy na południe, do Rynku I, ul. Farnej, Rynku II, i Urzędu Miasta. Po ich obejrzeniu idziemy wzdłuż ulicy Lubelskiej. Mijamy mocno zadrzewiony kościół pw. św. Wawrzyńca i klasztor oo. Kapucynów, Sąd i Prokuraturę Rejonową, a także Miejską Bibliotekę Publiczną im. Adama Mickiewicza. W pewnym momencie po lewej stronie widzimy kościół pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Aby go sfotografować, trzeba kawałek zboczyć z trasy w kierunku równoległej ulicy 1 Maja (choć w adresie ma Lubelską).
Wracamy na Lubelską. Idziemy do skrzyżowania z Kolejową, w którą skręcamy w prawo. Dochodzimy do dworca PKP i PKS . Niestety, pomimo że jest to ładny z zewnątrz budynek, jako turysta poczułem niedosyt. Nie tylko dlatego, że pasażerski ruch kolejowy na tej linii podczas mojej wizyty (2012 r.) był zawieszony od wielu lat, o czym akurat wiedziałem (towarowy istniał, widziałem nadjeżdżający pociąg; parę lat później przywrócono i pasażerski). Izba Tradycji Kolejowej, która mieści się wewnątrz, była nieczynna z powodu choroby pracownika. Placówka ta chyba nie ma stałych godzin otwarcia. Tak więc obiekt, który mógłby być drugą co do ważności po muzeum atrakcją miasta, nie jest w pełni wykorzystany pod względem turystycznym. Ładna strona internetowa zachęcała do odwiedzin (później i z nią zaczęły się problemy), ale nie powinno być tak, że ktoś przyjeżdża pół Polski i nie może wejść. Próbowałem wcześniej dowiedzieć się drogą e-mailową (numeru telefonu na stronie www nie podano) czy tego dnia placówka będzie czynna, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Musiałem zadowolić się obfotografowaniem budynku z zewnątrz, a także peronów i wieży ciśnień.
O ile w lipcu 2012 roku pociągi pasażerskie tędy nie kursowały, to autobusy i busy wypełniły lukę w komunikacji, bo powrót do Lublina z ul. Lubelskiej był bardzo łatwy.
Czas zwiedzania: ok. 4-5 godzin, zależnie od tego ile obiektów będzie czynnych.